poniedziałek, 13 stycznia 2014

01x03




♠ 1013 r.

Henrik na poważnie musiał wziąć do siebie rolę wybranego, więc przez ostatni rok szkolił się pod kątem każdej ze swych ras. Aż nadszedł czas na najgorsze. Czas odwiedzić najgorsze miejsce jakie istnieje, Piekło. Towarzyszyć miał mu nikt inny tylko sam Jasper, władca dusz piekielnych. Pewnie wielu z was zastanawiało się jak wyglądają czeluści piekielne. Wbrew wszelkim wyobrażeniom ludzkim nie ma tam wielkiego kotła wypełnionego lawą czy Szatana siedzącego dumnie na tronie. Jest to czarna przestrzeń, w której nie ma nic prócz krzyków setek umęczonych dusz, katowanych przez swoich poprzedników. Na sam widok Henrika przeszły dreszcze, podczas gdy Jasper z uśmiechem szedł przed siebie. W tym odrażającym miejscu on czuł się jak w domu. Nie ma co się dziwić. Życie Jaspera różniło się od żywota innych ludzi. To czego doznał śmiało można przyrównać do piekła. Podczas gdy Henrik każdą komórką swojego ciała odczuwał cierpienie tych ludzkich niegdyś dusz, McCullought niepostrzeżenie przykuł go do ściany, a na jego twarzy pojawił się mrożący krew w żyłach uśmiech.
-Aby stać się potworem, musisz wiedzieć co czuje twoja ofiara.-wysyczał, a jego oczy zaszły krwistą czerwienią . Przystąpił do tego co potrafił najlepiej, do torturowania. Młody Mikaelson z przerażeniem przyglądał się Jasperowi, który właśnie dobył sztyletu. Uniósł narzędzie tortur ku twarzy swej ofiary wbijając ostrze w gałkę oczną młodzieńca, nieśpiesznie, aczkolwiek boleśnie pogłębiając ranę. Gdy z oczodołu spływała już tylko krew, sztylet zagłębił się w brzuch Henrika, rozcinając go. Nie śpiesząc się zbytnio przystąpił do pozbawiania męczennika wątroby wycinając ją kawałek po kawałeczku.
-Jeżeli będziesz miał dość, powiedz. Zamienimy się.-oznajmił sadystycznym, przerażającym tonem szaleńca McCullought. W czasie gdy Henrik przeżywał katusze w piekle jeden z członków Rady, wampir o imieniu Dracon uczył Natashe mniej bolesnych, ale równie przydatnych rzeczy. Na pierwszy rzut oka można było zobaczyć iż panienka Mikaelson przypadła do gustu krwiopijcy, którym sama zresztą również była. W trakcie treningu dołączył do nich kolejny z członków rady, Matthieu.
-Widzisz Matthieu jak dobrze nam idzie. Noel doskonale wiedział jakie ma zdolności.-zwrócił się do nowoprzybyłego Dracon z pewnym siebie uśmiechem, który jednak zniknął tak szybko jak się pojawił. Bowiem twarz de Clermonta wyglądała teraz przerażająco.
-Milcz! Jak śmiesz, ty. Nic nie znaczące ścierwo używać tego imienia!- po tych słowach odwrócił się na pięcie i z trzaśnięciem ciężkich drzwi opuścił salę treningową. Wampir chcąc odwrócić uwagę Natashy od słów ciemnowłosego jakby nigdy nic kontynuował przerwane ćwiczenia.

 ♠ Francja.

  To właśnie na francuskiej ziemi postanowiła osiedlić się rodzina Mikaelson. Ta część Europy jest ich domem już od roku. Nadzieja, że po opuszczeniu starego domu wymaże z pamięci dawne urazy. Jednak czy można zapomnieć o śmierci matki? Ciało jej zostało zostawione jeszcze w osadzie i żaden z członków rodziny nie wiedział co się z nim dzieje. Po tym też zdarzeniu Mikael, głowa rodziny wyrzekł się swoich pozostałych dzieci jak niegdyś zrobił to z Natashą. A więc rodzeństwo Mikaelson było zdane na siebie. Pozostawione z nieobliczalnym Liamem i niezrównoważonym od  zawsze Klausem.
Nie mogli żądać pomocy od nikogo, ponieważ nikogo nie znali. Dlatego też od dłuższego czasu Elijah rozważał pewną opcję, pewne rozwiązanie. Jedyną nadzieje, na ocalenie Liama był, ten który stworzył zaklęcie na nieśmiertelność.
-Gdzie Liam?- spytał krótko patrząc na najmłodszą z nich, Rebekah. Blondynka jedynie wzruszyła ramionami. Irytacja owładnęła Elijaha jednak nie na długo. Po chwili zmaterializował się przed nim Liama. Zdezorientowanie gościło na jego zakrwawionej twarzy, a oczy nadal pozostawały w barwie głębokiej czerni.  Zaraz za nim pojawił się Kol w poszarpanym ubraniu i Klaus z grymasem wymalowanym na twarzy. Rebekah w nadprzyrodzonym tempie podała Liamowi kawałek materiału, aby ten otarł twarz, jednakże jak szybko to zrobiła tak i szybko się od niego odsunęła.  Nawet Finn zaszczycił ich swoją obecnością.
-To nie ustępuje.-burknął zrezygnowany Kol podchodząc bliżej Bekah. Stanowcze spojrzenie Klausa mówiło iż on również zgadza się z bratem co było nowością.
-Dlatego postanowiłem, że wraz z Liamem wrócę do osady. Skoro Arthur rzucił to zaklęcie to i powinien wiedzieć jak teraz mu pomóc. Tam szybciej znajdziemy pomoc niżeli tu, we Francji.-oznajmił Elijah. Tak bardzo przypominało to rozkaz Mikaela, ale Liam chciał z tym skończyć. Ostatnimi czasy nie wiedział co się z nim dzieje. Nie chciał być zagrożeniem dla swego rodzeństwa. Między innymi z tego powodu przystał na postanowienie Elijaha.
  Kilka dni później życie w osadzie na terenie Nowej Ziemi płynęło normalnie. Tym razem to Eliottowi przypadł obowiązek zapewnienia sobie i bratu pożywienia na dzisiejszy obiad oraz kolację. Tymczasem drugi z bliźniaków Sanchez, Arthur siedział przed chatą właściwie bezczynnie. Był to czas kiedy cisza panowała wokół niego, nieprzerywana gadaniną Eliotta.
-Można się przysiąść, Arthurze?- damski, melodyjny głos przerwał rozmyślania czarownika. Była to Tatia. Niegdyś wybranka jego przyjaciela. Młodzieniec skinął głową. Przez chwilę siedzieli w ciszy, ale od słowa do słowa. Można by pomyśleć, że to zwyczajne popołudnie. Gdyby nie to, że przed oczyma Tatii i Arthura nie ukazała się sylwetka dwudziestotrzyletniego mężczyzny, którego twarz nie zmieniła się w najmniejszym stopniu. Był to Liam Mikaelson. Na początku z normalnym wyrazem twarzy patrzył na swego dawnego druha. Jednakże widok lubej demono-wampira u boku Arthura sprawił iż wyraz twarzy Mikaelsona zmienił się diametralnie w ułamku sekundy. Z stęsknionego za przyjacielem człowieka stał się szaleńcem, nieobliczalną kreaturą żądną krwi.
-Liamie…- zaczęła Tatia, ale głos wiązł jej w gardle. Oczy Liama zaszły czernią, skóra pod oczami popękała, a kły wyrosły z dziąseł krwiopijcy. To był moment gdy Mikaelson na oczach Arthura rzucił się do gardła swojej byłej ukochanej i bezlitośnie je rozszarpał w końcu pozbawiając tę Bogu winną istotę głowy. Tułów kobiety opadł na ziemię z głuchym łoskotem. Nic tylko szaleństwo i pewnego rodzaju obłąkanie malowało się na jego zakrwawionej twarzy.   Czerne, okropne ślepia wlepiły się w Sancheza. Podczas gdy Arthur stał oko w oko z rozwścieczonym Liamem, Eliott zmrużył oczy przestępując z nogi na nogę na kuckach wpatrując się w ofiarę. I kiedy już miał wypuścić z dłoni harpun, który miał skutecznie unieruchomić jelenia gałązka strzeliła, a jeleń zniknął w leśnej gęstwinie. Zirytowany młodzieniec poderwał się na równe nogi pewny, że po raz kolejny wieśniak z wioski spłoszył jego zwierzynę odwrócił się, ale to kogo ujrzał zbiło go z tropu zupełnie. Oto stał przed nim Elijah Mikaelson, przyjaciel, którego nie widział od przeszło dwóch lat, gdy głowa rodziny Mikaelson wygnał z wioski po raz drugi największą miłość Sancheza, Natashę.
-Witaj, Eliotcie.- przywitał go mężczyzna i mimo uśmiechu Eliott wyczuł iż coś jest nie tak. Przesadnie sztywna sylwetka Elijaha nie była normalna. Nawet jak na zdystansowanego mężczyznę jakim był Elijah.
-Witaj Elijah. Dobrze cię widzieć.-oznajmił mimo wszystko radosnym głosem młodzieniec. Wampir uśmiechnął się niemrawo na powitanie i już miał odpowiedzieć na to powitanie gdy nagle jego brązowe tęczówki spoczęły na krwawiącym, prawym ramieniu Eliotta. Była to niewielka rana, której młody łowca nawet nie zauważył, jednak słodko-metaliczny zapach jego krwi rozciągał się kusząc. Starszy z przybyłych na stare ziemie Mikaelson nie zorientował się kiedy doskoczył w wampirzym tempie ku Eliottowi zaciskając ręce wokół jego szyi. Pragnienie ludzkiej krwi dało się we znaki. I było na tyle nieznośne iż pod wpływem impulsu Elijah zatopił swe wampirze kły w szyi szamoczącego się Sancheza. Nie zwracał jednakże na to uwagi. Gdy zaspokoił swoje pragnienie, a bezwładne ciało jego przyjaciela opadło na leśną ściółkę dotarło do niego co uczył. Upadł na kolana przy martwym przyjacielu.
-Cóż ja uczyniłem.-wyjąkał desperacjo próbując wepchnąć krwawiący nadgarstek do ust mężczyzny. Ale było już za późno. Serce Eliotta Sancheza przestało bić.



„I dano jej nakaz, by ich nie zabijała, lecz aby pięć miesięcy cierpieli katusze. A katusze przez nią zadane są zadane jak przez skorpiona, kiedy ugodzi człowieka.”

poniedziałek, 6 stycznia 2014

01x02



   Arthur wchodząc do domu był zbyt roztrzęsiony, aby dokładniej rozejrzeć się po chacie. Dopiero teraz zorientował się, że brakuje rzeczy jego brata bliźniaka, Eliotta jak i rzecz jasna jego samego. Gdzie mógł być? Odpowiedź na to pytanie była oczywista. Skoro Arthur powstrzymał go od uratowania ukochanej, ten skorzystał z zamieszania w wiosce i wymknął się z domu, najprawdopodobniej w poszukiwaniach Natashy. Bezsilny młodzieniec opadł na drewniane krzesło, wlepiając wzrok w widok za oknem. Teraz miał już niewiele do stracenia. Bracia Mikaelson nie chcą mieć z nim już nic do czynienia, a brat, jedyna bliska osoba młodego czarownika, zniknął. Podniósł się z miejsca i sięgnąwszy po kielich ustawił je na stole. Rozstawił świeczki w półkolu. Na sam koniec sięgnął po flakonik wypełniony krwią Tatii. Wypuścił powietrze z płuc, czemu towarzyszyło ciężkie westchnienia, a następnie ułożył dłonie na brzegach naczynia. Zaczął wypowiadać słowa zaklęcia, powtarzając je jak mantrę. Po chwili jego ciało wygięło się w pół, a szeroko otworzone oczy zaszły bielą. Świece buchnęły ogniem. A potem nagle wszystko zgasło, a Arthur wrócił do naturalnej postawy. Jego spojrzenie utkwiło w kielichu pełnym wywaru. Czuł się źle z tym co robi, jednak teraz już nic nie mogło go powstrzymać. Podszedł do okna, a jego spojrzenie powędrowało w stronę domostwa rodziny Mikaelson. Złapał za odłamek szkła i za pomocą promieni słońca nadał znak Esther. W czasie kiedy czekał na czarownicę odlał odrobinę lekarstwa do drobnego i niepozornego naczynia. Gdy Esther chciała opuścić chatę, Liam próbował za wszelką cenę powstrzymać matkę. On sam jak i reszta jego rodzeństwa byli w ciężkim szoku widząc to co dzieje się z ich przyjacielem. Jednak głowa rodziny bez problemu ich powstrzymała, nakładając na nich cielesną karę. Oczywiście oszczędzając przy tym Rebekah i Elijaha. I właśnie wtedy matka Mikaelsonów mogła spokojnie udać się do domu Sanchezów. Cicho zapukała w drewniane drzwi, a gdy usłyszała ciche "Zapraszam", weszła do środka. 
-Witaj Esther.-przywitał kobietę, Arthur lekko przygnębionym głosem. 
-Witaj Arthurze.-odpowiedziała. Nie chcąc już przedłużać młody mężczyzna podszedł do stołu, na którym stał okazały kielich. Ujął go i ostrożnie podał naczynie czarownicy. Ta spojrzała na niego z wdzięcznością i jakby nie zauważyła strapienia młodego czarownika. Odebrawszy kielich zaczęła wycofywać się do wyjścia.
-Dziękuję ci Arthurze, jestem ci dozgonnie wdzięczna.-odparła z ulgą Esther, na co czarownik odpowiedział jej lekkim, wymuszonym uśmiechem. Drzwi zamknęły się za kobietą. Arthur, skrył się w najciemniejszych kącie swego domostwa, nie mogąc powstrzymać drżenia rąk, ponieważ wiedział co się teraz stanie i nie chciał tego słuchać. Jednak doskonale wiedział, że jest to nieuniknione. Tymczasem w sąsiedniej chacie rozpoczynała się rodzinna wieczerza. W tym samym momencie pojawiła się Esther trzymająca w swoich bladych, kruchych dłoniach kielich. Mikael podniósł się z miejsca, aby uroczyście rozpocząć posiłek, dziękczynną modlitwą. Do kielichów został wlany nektar nieśmiertelności. Niczego nieświadomi członkowie rodziny zaczęli raczyć się przepysznym smakiem nieznanej cieczy. Wieczerza zakończyła się po kilkunastu minutach, ale mimo to nikt oprócz Mikaela nie odstąpił od stołu. Zamierzał dokonać przemiany i nie czekał z tym długo. Po chwili każdy z członków jego rodziny leżał martwy na posadzce, a potem i on z łoskotem upadł na ziemię.(...) Jako pierwszy obudził się Liam. Oszołomiony rozejrzał się po pomieszczeniu i oprócz niego wśród żywych była tylko jego matka. A z jej nadgarstka sączyła się gęsta, ciemnoczerwona, życiodajna ciecz o słodko-metalicznym zapachu. I choć przez chwilę walczył ze sobą, rzucił się na matkę bez opamiętania, a za nim kolejne dzieci. A przeżyła tylko dzięki temu iż korzystając ze swojej mocy rzuciła na siebie czar nieśmiertelności. 
-Musimy stąd wyjechać.-rzekła patrząc z troską na swe kochane dziateczki i sadystycznego męża. 
Minęły trzy dni od wyjazdu rodziny Mikaelson. Samotny Arthur rozpaczał nad swym losem i rozważał próby samobójcze kiedy u progu drzwi stanął jego brat bliźniak. Byli zupełnie inni od siebie, jednak w tej chwili na obu twarzach sobowtórów Silasa pojawił się ból, smutek i bezsilność. Arthur zaprzepaścił wszystko, a Eliott stracił ukochaną. Długie i czułe powitanie połączone z rozmową trwało aż do następnego ranka i zostało zakończone przez spokojniejszego z braci. Gdyż ten udał się na polowanie. Eliott po długiej godzinie samotnego przebywania w domu zaczął piekielnie się nudzić. Początkowo przewracał kartki ksiąg swojego brata, potem bawił się różnorodnymi flakonikami, a na końcu w jego dłonie trafił mały, niepozorny pojemniczek. Lecz chłopak wiedział, że gdy Arthur chciał coś przed nim ukryć próbował zrobić z tego najmniej interesującą rzecz. Jednak tym razem nie dał się nabrać otworzył srebrną pokrywę i czując zapach słodkiego wywaru nie pohamował się. Wypił wszystko na raz. Czarownik po powrocie oczywiście niczego nie zauważył i razem zasiedli do posiłku. W czasie gdy bliźniacy Sanchez radowali się swoją obecnością Natasha leżała na leśnej ściółce, walcząc o każdy łyk powietrza. I właśnie wtedy usłyszała czyjś męski, a zarazem miękki głos. Zerwała się z miejsca przerażona, gdyż przeczuwała, że będzie musiała walczyć o swoje życie. Jednakże tak bardzo się myliła.
-Natasho nie lękaj się. Ja jestem ten który cię stworzy i ten który pozwala ci żyć. Idź na północ, za głosem swego serca, a przed oczami stanie ci to co zobaczyć powinnaś.-potem znów nastała cisza, ale blondynka wiedziała, że nie może stać bezczynnie więc biegiem puściła się w stronę porywającego wiatru, który najprawdopodobniej dodawał jej sił w pośpiesznej wędrówce. Nie musiała długo biec gdy przed jej oczyma ukazał się wielki, murowany zamek z niezliczoną ilością wież. Zanim przekroczyła próg tego jakże pięknego lokum Tasha stała bezczynnie przed wielką bramą zamczyska. Gdy nagle u jej prawego boku mignęła czarna postać po czym poczuła na sobie świdrujące spojrzenie, a gdy napotkała owe oczy przeszyło ją zimno i strach, ponieważ czuła jak tonie w czarnych soczewkach ów towarzysza. Nie rozmawiał z nią i ona nie śmiała się odezwać. Jego dłoń wylądowała na ramieniu niebieskookiej,a potem w dwójkę przekroczyli brami niewidzialnego zamku, potocznie zwanego Instytutem. Arthur właśnie przygotowywał posłanie dla swego o godzinę młodszego brata, kiedy usłyszał, że ktoś przekroczył próg ich domu. Zobaczył tego o którym legendy czytał. Padł na kolana w milczeniu dziękując Bogu za owe spotkanie. W czasie gdy jego brat siedząc pod jedną ze ścian uśmiechał się od ucha do ucha do ich nowego gościa. Po chwili Arthur podniósł się, stając przed de Clermont. A sama jego obecność wypełniała cały dom okropnym zapachem siarki. Ciemny blondyn w ostateczności zdobył się na to, by zaprosić gościa do drewnianego stołu.
-Na imię mi Matthieu de Clermont i jestem odpowiedzią na twe wszelkie pytania.-słowa z jego ust padały oschle i lekceważąco, oraz jego oczy również nie zdradzały pozytywnych emocji. Zasiedli przy wcześniej wspomnianym stole i nim Arthur zdążył zapytać ciemnowłosy zaczął odpowiadać na jego pytania. 
-Jestem tym co stworzyłeś, ale i tym samym co samo się narodziło. Jestem przeklęty przez Boga najwyższego i choć próbowałbym przyrównać do siebie Liama jestem od niego o piekielne sto razy gorszy. Zwą mnie hybrydą śmierci, obłożony klątwą i znający swoją przyszłość. Zrównanie mocny a jednak zrównanie bezsilny, żyjący w nieustannym rytuale oglądający od setek lat to samo. I proszę nie patrz na mnie jak na wroga, jestem tu po to by ci pomóc i ostrzec cię przed powrotem twego najlepszego przyjaciela, gdyż jeśli mu zaufasz, czeka cię zguba. Ten sam jeszcze tego nie wie, ale jest jedną z hybryd ciemności.-może Arthur chciał coś rzec, może Eliott okazał swoje zainteresowanie, jednak zdało się to na marne gdyż Matthieu zniknął bez uprzedzenia zostawiając ich samych z własnym wywodem. 

„Mają nas sobą króla - anioła czeluści imię jego po hebrajsku Zatraceniec, a w greckim języku ma imię Niszczyciel.”