środa, 9 kwietnia 2014

1x05



-Zabiłem go, Elijah.-przesycony wściekłością głos Arthura rozległ się po okolicy. Wszak żaden mieszkaniec osady nie ośmielił się wytknąć nosa z bezpiecznego zaułka w swojej chacie. I te właśnie słowa, jako pierwsze dotarły do uszu oszołomionego Eliotta. Niewiarygodny ból i strach, to jedyne co odczuwał młodzieniec. Czuł piekący ból w gardle, który chciał jak najszybciej ukoić. Podjął próbę podniesienia się, lecz silna i zdecydowana dłoń wylądowała na jego torsie. Rozbiegane, szmaragdowe tęczówki spoczęły na tak dobrze znanej twarzy mężczyzny, którego znał od dawna. Liam posyłał w jego ledwie zauważalny uśmiech. Mrok bił od dwudziestotrzyletniego Mikaelsona, a chociaż Eliott z pewnością to wyczuwał, pragnienie zaspokojenia dziwnego rodzaju głodu było silniejsze. Kątem oka zerknął na zarys postaci swego bliźniaczego brata, oraz jego najlepszego przyjaciela, którego ostatniego widział przed śmiercią, Elijaha. 
-Chodź ze mną.-wyszeptał Liam, ledwie poruszając wargami. On również spojrzał w bok na kłócących się mężczyzn. I ani myślał stanąć w obronie starszego brata. Arthur był zbyt pochłonięty złością, aby zauważyć przebudzenie bliźniaka. Spojrzenie drugiego z Sanchezów spoczęło na hybrydzie ciemności. Wiedział, że dawny przyjaciel mu pomoże. Wyczekał jedynie dobry moment i zaciskając palce wokół nadgarstku Eliotta, Liam pociągnął za sobą młodzieńca w stronę ściany lasu. Dopiero tam zmartwychwstały osiemnastolatek mógł zebrać myśli. Oparł się sile Mikaelsona. I mimo iż gardło paliło go niemiłosiernie pytającym spojrzeniem wiercił dziurę w brzuchu towarzysza. 
-Liamie, przyjacielu. Cóż się ze mną stało?-wypowiedział te słowa zachrypniętym głosem, a wydając z siebie głos, zdawało mu się, że połyka drzazgi, które brutalnie ranią jego przełyk. Twarz Liama wykrzywił grymas, który odejmował mu chłopięcego wyglądu jakim był obdarzony. Ból, który nosił w sercu zaczął wypływać właśnie teraz. Dlaczego? Zapewne nawet sam on nie wiedział. Może powodem tego było poczucie obowiązku za wprowadzenie w ten brutalny świat beztroskiego Eliotta? A może chodziło o samą osobę Sancheza? 
-Eliotcie, czyż Arthur nie powiadał tobie co uczynił ze mnie? Z mego rodzeństwa? Nie wiem jakim cudem stałeś się jednym z nas, ale jesteś nim. Zostałeś obdarzony łaską, a może raczej przekleństwem życia wiecznego. Ceną za to utrzymywanie siły za sprawą ludzkiej krwi. Jednakże, przyjacielu nie mamy czasu. Jeżeli nie pożywisz się stosunkowo szybko, stracimy cię nieodwracalnie.-słowa Mikaelsona wstrząsnęły młodzieńcem. Jak to było możliwe? Od dawna wiedział o magicznych zdolnościach bliźniaka, którymi on sam nie został obdarzony, jednakże nie posądzałby go o stworzenie czegoś takiego jak zaklęcie nieśmiertelności. Nie wiedział co ma powiedzieć, więc poddał się ponagleniom ze strony Liama. Dla Eliotta było to nowe doświadczenie. Poruszał się z prędkością szybszą niż zwierze. Wyostrzone miał wszystkie zmysły, słuch, węch, wzrok. Czuł, że pomimo ludzkiej powierzchowności jego człowiecza natura została w pewnym stopniu zastąpiona przez drapieżny instynkt. Zatrzymał się w swym szalonym pędzie dopiero u boku Liama, gdy ten również przystanął. Doskonale rozpoznał to miejsce. Sąsiednia osada, z której pochodził niedoszły wybranek dla nieszczęśliwej miłości Sancheza tętniła życiem, chociaż zaczynało zmierzchać. Na wspomnienie o pięknej Natashy, serce młodzieńca zabiło mocniej. Żal, ból i smutek jakie odczuwał wróciły ze zdwojoną siłą, dlatego też nienawistnym wzrokiem patrzył na braci Harry'ego. 
-A oto twoje ofiary Eliotcie.-ciszę przerwał szept Liama. Było w nim coś sadystycznie zabawnego. Jakby śmierć tych niewinnych ludzi sprawiała radość dla oczu Mikaelsona. Ale w tym momencie i młodemu wampirowi miała sprawić satysfakcję. Zaczął odczuwać swędzenie w dziąsłach, a długie kły ujrzały światło dzienne. Dłoń Liama wylądowała na ramieniu Eliotta, zachęcając go do działania. Usta wampira wygięły się w delikatny moment. A następnie w nowym dla siebie wampirzym tempie wyskoczył z ukrycia. 
Stanął na drodze smukłej kobiety w wieku około dwudziestu pięciu lat. Niewątpliwie przerażenie malowało się w tęczówkach niewinnej istoty, ale Sanchez obwiniał ją o coś czemu nie była winna. O swoje cierpienie. Skoro on cierpiał, niechaj inni cierpią z jego powodu. 
-Szatan, diabeł.-wyszeptała stłamszonym głosem, a rozbawiony, cichy śmiech drapieżnej istoty rozniósł się w powietrzu.
-Mniej więcej.-stwierdził, a już po chwili kły błysnęły niczym brzytwa, przebijając skórę dziewczyny, dostając się do jej krwiobiegu. Wyssał z niej całą życiodajną ciecz, która dawała mu ukojenie. Niezgrabnie rozszarpał szyję ofiary, której wątłe ciało upadło z głuchym łoskotem na ziemię. Z zakrwawioną twarzą obejrzał się na Liama. Była to pierwsza ofiara Eliotta, lecz z pewnością nie ostatnia. 
Eliott Sanchez zaspokoił swoją rządzę mordu. A jak z chęcią zemsty radził sobie najmłodszy z rodzeństwa Mikaelson? Zapewne już nie liczył tego ile razy dusza Jaspera wracała do jednostajnej postaci, a on od nowa zaczynał wycinać ją kawałek, po kawałeczku. Jednakże i to musiało mieć swe granice.
-Dość.-oznajmił McCullought podnosząc zwieszoną głowę z wyrazem satysfakcji wymalowanym na jego twarzy. Był z czegoś dumny, Henrik dostrzegł to w mrocznych tęczówkach starszego przełożonego. Palce prawej dłoni niebieskookiego, która była przykuta 
do ściany pstryknęły. Z jego ust popłynęły dwa słowa w języku łacińskim. Henrik poczuł zawirowania i ciemność nastała przed jego oczyma, aby po chwili uchylić zmęczone powieki, zasłaniając oczy dłonią przed natłokiem światła. Znowuż znajdował się w pomieszczeniu, które widział przed zejściem do piekielnych czeluści. Lewitująca kobieta imieniem Sophie patrzyła na niego stojąc przy mosiężnych drzwiach. 
-Jest gotów.-dwa krótkie słowa wypowiedziane bezceremonialnym tonem przez Jaspera odbiły się echem po pomieszczeniu. Zdawał się być jeszcze bardziej blady niż dotychczas zarejestrował to wzrok nowo narodzonego Wybranego. Na te słowa anielska kobieta (ponieważ tak zwykł ją nazywać Mikaelson) uśmiechnęła się do niego zachęcająco wyciągając w jego stronę rękę. Henrik postawił kilka niepewnych kroków w jej stronę. Petrova bez dotknięcia drewna otworzyła drzwi ukazując oczom młodzieńca salę utrzymaną w jasnych, ale stonowanych barwach. Wiedział, że w środku czeka na niego ktoś. I chyba wiedział nawet kto, problem w tym, że Stwórca nie był sam, a dla Henrika było to jeszcze zagadką. 
-Wejdź, mój drogi.-donośny, aczkolwiek spokojny głos władcy dotarł do uszu młodziana. Nowy wybrany czuł jak serce podskakuje mu wprost do gardła. Nie mniej jednak w towarzystwie Sophie wkroczył do pomieszczenia, które okazało się być jeszcze bardziej obszerne. Ukazały mu się dwie sylwetki, z wyglądu obydwóch mężczyzn znał. Wszak jednym z nich był Noel i tak łudząco podobny do jego przyrodniego brata, Niklausa. Po jego prawicy stał zaś mężczyzna o rysach twarzy identycznych jak u wcześniej wspomnianego Mikaelsona. Szmaragdowe tęczówki chłopca, którym w istocie jeszcze był Henrik rozbłysły na ten widok. Żal więc zrobiło się Sophie, że już za chwilę słowa Noela rozwieją jego nadzieję.
-Henriku, przeszedłeś wszystkie przemiany, oraz próbę w piekle. Jesteś gotów, aby stać się moim Wybranym. Teraz zaś poznaj mego jedynego syna, Jamesa. Począł się on trzy tysiące lat po moich narodzinach. Mój syn jest paranormalną zapowiedzią Jezusa Chrystusa. Należy więc okazywać mu odpowiedni szacunek.Twój przyrodni brat, Niklaus to jego sobowtór.-stanowczy i opanowany Noel przekazał najważniejsze informacje na temat swego pierworodnego syna młodemu Mikaelsonowi. Sparaliżowany sam do końca nie wiedząc czym młodzieniec przeniósł swój wzrok na syna stwórcy, Jamesa. Kąciki ust pierwowzoru Klausa wygięły się w ledwie zauważalny uśmiech. Jakby chciał dodać tym otuchy przestraszonemu tym co się wokół niego dzieje Henrikowi. Mikaelson skłonił głowę przed "Księciem".
-Nazywam się Henrik Mikaelson, to zaszczyt Pana poznać.- powiedział bardziej opanowanym głosem niż mogło mu się wydawać. 
-Mów mi James.-rzucił swobodnie mężczyzna. Nastała chwila ciszy, którą Henrik uznał za znak iż może odejść. Przestąpił z jednej nogi na drugą dając krok w tył. Noel uniósł dłoń ku górze, nakazując mu jednak pozostać, a następnie sam podszedł do sługi. Ułożył mu ręce na ramionach.
-Od tego momentu mój drogi chłopcze nazywać będziemy cię nie Henrikiem, lecz Nathanielem.- oznajmił uroczystym tonem Stwórca czyniąc odwrotny znak krzyża na czole Wybranego, co napełniało od dzisiaj już Nathaniela dumą. 
-Teraz możesz odejść.-powiedział łaskawie Pan, a Mikaelson z wdzięcznością skinąwszy głową opuścił pomieszczenie. Wiedział już, że czeka go nowe, być może lepsze życie. Na czele z władczym Noelem, mrocznym Jasperem i łaskawą Sophie u boku.

„A gdy dopełnią swojego świadectwa, bestia, która wychodzi z 
Czeluści, wyda im wojnę, zwycięży ich i zabije.”
♠ Emi Ly
Uff, w końcu udało mi się coś napisać. Mam nadzieję, że nie jest aż tak tragicznie jak mi samej się wydaje. Liczę na komentarze z waszą opinią, która nie ukrywając jest dla mnie ważna. Cóż, życzę miłej lektury. Obym nie zanudziła was na śmierć. :)
P.S.
Za"zjedzone"wyrazy bardzo przepraszam. xD