wtorek, 25 lutego 2014

01x04


Najprawdopodobniej Arthur przeżywał teraz najgorsze chwile swego życia stojąc twarzą w twarz z potworem, którego sam stworzył. 
Czarne, bezdenne oczy dawnego przyjaciela czarownika, wierciły dziurę w postawnej sylwetce Sancheza. I chociaż targały nim potężne emocje, nawet jeden mięsień nie drgnął na jego twarzy. Liam, nie zdejmując wzroku z dawnego kompana przystąpił dwa kroki bliżej. Nawet pogoda zdawała się wyczuć grozę sytuacji, ponieważ chmury przyćmiły błękitne niebo, nadając scenerii ponurego wyglądu. 
-Zobacz co ze mną zrobiłeś.-wysyczał ostry szept Liama przecinając gęstą ciszę. Instynkt podpowiadał Arthurowi, aby jak najszybciej wycofać się. Jednakże nic nie mogło go uchronić przez przerażającymi, czarnymi ślepiami demono-wampira. Nie mógł wykrztusić z siebie ani słowa. Bo cóż miał powiedzieć? Zrobił więc dwa kroki do tyłu, nie spuszczając wzroku nawet na chwilę. Nieprzyjemny zapach siarki rozchodził się w powietrzu wydzielany przez Liama. 
-Teraz będziesz dzielił mój los.-dodał rozjuszony coraz bardziej Mikaelson. I zanim Sanchez zdążył zareagować, zanim wykonał chociażby najmniejszy ruch obronny hybryda znalazła się już przed nim. Wepchnął krwawiący nadgarstek w ustach Arthura, pojąc go własną krwią, a następnie jednym sprawnym ruchem skręcił jego kark, czemu towarzyszył zgrzyt łamanych kości. Po chwili bezwładne ciało czarownika upadło z głuchym łoskotem na ziemię. I dopiero teraz do Liama Mikaelsona dotarło cóż on właściwie uczynił. Otoczony był on zwłokami niegdyś najbliższych osób jego sercu. Oszołomiony upadł na kolana przy ciele Arthura. Przecież nie miał żadnej gwarancji iż młodzieniec wróci do życia. Był tak zajęty swym już martwym przyjacielem, że nie zwrócił uwagi na Elijaha, który niósł w swych ramionach równie bezwładne, pozbawione życia ciało drugiego z bliźniaków Sanchez, Eliotta. Dopiero gdy starszy brat ułożył je obok Arthura, Liam dostrzegł nieboszczyka. 
-Cóż myśmy uczynili.-jęknął Liam pochylając się nad piersią Arthura Sancheza, wiele razem przeszli, a on? Bez mrugnięcia okiem pozbawił go najcenniejszej rzeczy, życia. Jednakże nie tylko Elijah i Liam cierpieli katusze. W tym czasie gdy dwójka braci opłakiwała swych dawnych przyjaciół najmłodszy z rodzeństwa Mikaelson, Henrik był poddawany wszelakim torturom zadawanym z ręki Jaspera. W Czeluściach Piekielnych czas płynie zdecydowanie szybciej. Dlatego dzień i noc dusza młodego Wybranego została poddawana wszelakim próbom. McCullought wycinał różne jej części, doprowadzając do stanu totalnego zniszczenia. Wtedy trwała błoga chwila zawieszenia pomiędzy światami, aby znowu powrócić jak nowo narodzony. I zaczynało się od nowa. Po każdym z takich powrotów niebieskooki składał propozycję zamiany miejscami swojej ofierze. Jednakże młody, wystraszony Henrik odmawiał woląc skazać się na kolejne cierpienie niżeli miałby je zadawać osobie Jaspera. Wzbudzał on bowiem strach w niedoświadczonym sercu niedoświadczonego Mikaelsona. Tak więc gdy po raz kolejny McCullought zaoferował zamianę, zielone tęczówki uniosły się na niego. Nawet strach ulegnie w obliczu cierpienia, a chęć zemsty opanuję ofiarę. I tak też stało się w przypadku Henrika. W jego oczach nie było już przerażenia, lecz determinacja. 
-Chcę się zamienić.-wybełkotał. Zdecydowanie biło z jego twarzy. Zadowolony Wybrany z cynicznym uśmieszkiem zerknął na nowo narodzonego. 
-Dobrze.-powiedział jedynie i pstryknął palcami. Teraz to Henrik stał na kamiennej posadzce nieporadnie dzierżąc rękojeść sztyletu, na którego ostrzu widniały jeszcze plamy jego krwi.  
Zaś twarz Jaspera przybrała kamienny wyraz. Przez ułamek sekundy, krótką chwilę zielonooki blondyn zaczynał żałować swej decyzji, jednakże przywoławszy obraz kpiącej, okrutnej twarzy swego pobratymca, na której malowała się istna satysfakcja wszelkie wątpliwości rozpłynęły się. Palce młodzieńca kurczowo zacisnęły się wokół rękojeści sztyletu i bez ostrzeżenia wbił jego ostrze w brzuch swego niedawnego oprawcy wiercąc bezlitośnie dziurę w jego żołądku. Patrzył w jego oczy bez śladu litości czy skruchy. 
Jednakże nie tylko oni cierpieli. Natasha miała powoli dość ćwiczeń, zachłannych spojrzeń swego nauczyciela, jak i swojej bezradności. Jako mieszkanka osady nie musiała walczyć, teraz, było to dla niej coś obcego, nowego i zapewne było by jej łatwiej gdyby nie zachowanie Draco. Coraz częściej jego dłonie lądowały na nieskazitelnym ciele blondynki, były nachalne, natarczywe i zbyt śmiałe, nie tego oczekiwała łowczyni, nie tego chciała. Takie dotyk był jej obcy, jednak doskonale wiedziała jakie zamiary ma wampir. Robił duże kroki w zbyt szybkim tempie, nawet nie zorientowała się kiedy stalowy uścisk szkoleniowca obwiązał się na jej nadgarstkach. Próbowała się bronić przed jego spojrzeniem, ale i ustami, lecz była bezsilna.
Zaczęła krzyczeć, chociaż wiedziała, że może się to na nic zdać. Jednocześnie wyrywała się wampirowi, lecz nie miała z nim najmniejszych szans. Mógł się nią zabawić jak marionetką, a ona nic nie mogła na to poradzić. Szczęście sprzyjało Natashy, ponieważ jej krzyk usłyszała jedyna przedstawicielka płci pięknej w gronie Wybranych, Sophie Petrova. Otworzyła drzwi do sali treningowej z hukiem, który odbił się echem po pomieszczeniu. 
-Draco.-zwróciła się do wampira unosząc przy tym głos. Ten słysząc głos Wybranej, natychmiast odsunął się od młodej Mikaelson. Jego niezadowolone spojrzenie omijało twarz Petrovej, która nie dotykając stopami podłogi przemierzyła odległość dzielącą ją od nowej wojowniczki w Instytucie. 
-Miałeś ją przygotowywać, a nie krzywdzić Draco. Wyjdź.-spokój, a zarazem władczość w głosie Sophie robiła wrażenie. Wampir doskonale wiedział, gdzie jest jego miejsce, dlatego bez słowa sprzeciwu opuścił wielką salę. Kobieta stanęła naprzeciwko roztrzęsionej, młodej kobiety. Przytuliwszy ją delikatnie do siebie zaczęła ją uspokajać. Natasha znalazła pocieszenie w ramionach prawdopodobniej najstarszej znanej Petrovej, jednakże Liam wraz z Elijahem byli zdani tylko na siebie. Obydwaj klęczeli przy martwych ciałach bliźniaczych braci Sanchez. Ból i niepewność wisiały w powietrzu. Liam nie widział szans na powrót Eliotta, a i życie Arthura stało pod znakiem zapytania. Uporczywy wzrok Mikaelsona był wpatrzony w postać Arthura, jakby hybryda chciał w ten sposób przywrócić go świata żywych. Ulga nastała w sercu demono-wampira, gdy przyjaciel zaczął się wybudzać. Oczy Arthura otworzyły się. Blady uśmiech zagościł na twarzy Liama i szybko doskoczył do martwego ciała Tatii, które miało służyć za pierwszy posiłek dla jednego z Sanchezów. Krew nadal sączyła się z szyi Petrovej. Podsunął ją Arthurowi, a ten nie zastanawiając się ani sekundę wbił swe kły w ciało, a raczej to co z niego stało. Uspokojony Liam patrzył jak bezcześci zwłoki jego dawnej miłości. Gdy zakończył pierwszy posiłek odrzucił tułów denatki na bok. 
-Wybacz mi, Arthurze. Nie chciałem tego uczynić.-wyszeptał wampiro-demon. Niegdyś czarownik, a teraz? Istota nieśmiertelna, Arthur Sanchez patrzył teraz oniemiały na pobladłe, nieruchome ciało osoby, którą doskonale znał. Nieopodal niego leżał jego jedyny członek rodziny, jego bliźniaczy brat, czasem nierozważny Eliott. U jego boku klęczał zabójca drugiego z braci, Elijah. Łzy rozpaczy zaczęły wypływać z oczu Arthura. Na początku było to całkiem normalne, gdyby nie to, że krople zamieniały się w strumienie, a z palców mężczyzny zaczęła wylatywać woda niczym z wodospadu. Arthur wylewał z siebie łzy rozpaczy calym ciałem. Przestraszony Elijah poderwał się z miejsca w wampirzym tempie stając ramię w ramie ze swym młodszym bratem. Liam nie kwapił się do uspokajania Sancheza. Pustym wzrokiem patrzył na nieruchome oblicze martwego młodzieńca. Dawny kochanek jego zaginionej siostry, niegdyś pełen życia teraz został go całkowicie pozbawiony z winy przyjaciela. Zbolały wzrok Elijaha spoczywał na dwóch, identycznych mężczyznach. Tyle, że jeden był martwy, właśnie z jego winy. Honorowość starszego z dwóch obecnych tu braci Mikaelson nie pozwalał mu zataić prawdy o zabójcy bliźniaczego brata. Liam kątem oka zerknął na Elijaha, lecz nie miał zamiaru zaniechać jego postępowania. 
-Arthurze, nie chciałem go skrzywdzić. Proszę przebacz mi, to ja odebrałem życie Eliott'owi.-odparł pełnym skruchy i żalu głosem w stronę nowo narodzonego. Sanchez powoli podniósł się znad ciała, a cała woda momentalnie wyparowała. W równie nieśpiesznym tempie odwrócił się twarzą do dwójki Mikaelsonów. To co ujrzeli, wstrząsnęło nimi dogłębnie. Oczy Arthura całkowicie pokryły się nieskazitelną bielą. Liam nie wzruszony patrzył na swego przyjaciela, ukrywając swoje zdziwienie takim obrotem sytuacji. Tymczasem Elijah był przerażony. Brązowe tęczówki wlepiły się w postać Arthura. 
-Coś ty uczynił?!-wykrzyknął młodzieniec głosem przepełnionym gniewem.Pierwotny wampir odsunął się o krok w tył, z palców Arthura wystrzeliły języki ognia. Liam jednakże nie miał zamiaru stanąć w obronie Elijaha. 
-Liam.-niewątpliwie przesączony strachem szept zabójcy Eliotta dotarł do uszu wampiro-demona, lecz ten udawał iż jest głuchy na jego prośby. On zmierzył się z konsekwencjami swego haniebnego czynu. Niechaj i Elijah odpowie za śmierć przyjaciela tak jak powinien. Liam uklęknął zamyślony przy ciele martwego mężczyzny korzystając z okazji, iż Arthur skupił całą swoją uwagę na jego starszym bracie. 

„Głowa Jego i włosy - białe jak biała wełna, jak śnieg, a oczy Jego jak płomień ognia.”