♠ 1013 r.
Henrik na poważnie musiał wziąć do siebie rolę wybranego,
więc przez ostatni rok szkolił się pod kątem każdej ze swych ras. Aż nadszedł
czas na najgorsze. Czas odwiedzić najgorsze miejsce jakie istnieje, Piekło. Towarzyszyć
miał mu nikt inny tylko sam Jasper, władca dusz piekielnych. Pewnie wielu z was
zastanawiało się jak wyglądają czeluści piekielne. Wbrew wszelkim wyobrażeniom
ludzkim nie ma tam wielkiego kotła wypełnionego lawą czy Szatana siedzącego
dumnie na tronie. Jest to czarna przestrzeń, w której nie ma nic prócz krzyków
setek umęczonych dusz, katowanych przez swoich poprzedników. Na sam widok
Henrika przeszły dreszcze, podczas gdy Jasper z uśmiechem szedł przed siebie. W
tym odrażającym miejscu on czuł się jak w domu. Nie ma co się dziwić. Życie
Jaspera różniło się od żywota innych ludzi. To czego doznał śmiało można
przyrównać do piekła. Podczas gdy Henrik każdą komórką swojego ciała odczuwał
cierpienie tych ludzkich niegdyś dusz, McCullought niepostrzeżenie przykuł go
do ściany, a na jego twarzy pojawił się mrożący krew w żyłach uśmiech.
-Aby stać się potworem, musisz wiedzieć co czuje twoja ofiara.-wysyczał, a jego oczy zaszły krwistą czerwienią . Przystąpił do tego co potrafił najlepiej, do torturowania. Młody Mikaelson z przerażeniem przyglądał się Jasperowi, który właśnie dobył sztyletu. Uniósł narzędzie tortur ku twarzy swej ofiary wbijając ostrze w gałkę oczną młodzieńca, nieśpiesznie, aczkolwiek boleśnie pogłębiając ranę. Gdy z oczodołu spływała już tylko krew, sztylet zagłębił się w brzuch Henrika, rozcinając go. Nie śpiesząc się zbytnio przystąpił do pozbawiania męczennika wątroby wycinając ją kawałek po kawałeczku.
-Jeżeli będziesz miał dość, powiedz. Zamienimy się.-oznajmił sadystycznym, przerażającym tonem szaleńca McCullought. W czasie gdy Henrik przeżywał katusze w piekle jeden z członków Rady, wampir o imieniu Dracon uczył Natashe mniej bolesnych, ale równie przydatnych rzeczy. Na pierwszy rzut oka można było zobaczyć iż panienka Mikaelson przypadła do gustu krwiopijcy, którym sama zresztą również była. W trakcie treningu dołączył do nich kolejny z członków rady, Matthieu.
-Widzisz Matthieu jak dobrze nam idzie. Noel doskonale wiedział jakie ma zdolności.-zwrócił się do nowoprzybyłego Dracon z pewnym siebie uśmiechem, który jednak zniknął tak szybko jak się pojawił. Bowiem twarz de Clermonta wyglądała teraz przerażająco.
-Milcz! Jak śmiesz, ty. Nic nie znaczące ścierwo używać tego imienia!- po tych słowach odwrócił się na pięcie i z trzaśnięciem ciężkich drzwi opuścił salę treningową. Wampir chcąc odwrócić uwagę Natashy od słów ciemnowłosego jakby nigdy nic kontynuował przerwane ćwiczenia.
-Aby stać się potworem, musisz wiedzieć co czuje twoja ofiara.-wysyczał, a jego oczy zaszły krwistą czerwienią . Przystąpił do tego co potrafił najlepiej, do torturowania. Młody Mikaelson z przerażeniem przyglądał się Jasperowi, który właśnie dobył sztyletu. Uniósł narzędzie tortur ku twarzy swej ofiary wbijając ostrze w gałkę oczną młodzieńca, nieśpiesznie, aczkolwiek boleśnie pogłębiając ranę. Gdy z oczodołu spływała już tylko krew, sztylet zagłębił się w brzuch Henrika, rozcinając go. Nie śpiesząc się zbytnio przystąpił do pozbawiania męczennika wątroby wycinając ją kawałek po kawałeczku.
-Jeżeli będziesz miał dość, powiedz. Zamienimy się.-oznajmił sadystycznym, przerażającym tonem szaleńca McCullought. W czasie gdy Henrik przeżywał katusze w piekle jeden z członków Rady, wampir o imieniu Dracon uczył Natashe mniej bolesnych, ale równie przydatnych rzeczy. Na pierwszy rzut oka można było zobaczyć iż panienka Mikaelson przypadła do gustu krwiopijcy, którym sama zresztą również była. W trakcie treningu dołączył do nich kolejny z członków rady, Matthieu.
-Widzisz Matthieu jak dobrze nam idzie. Noel doskonale wiedział jakie ma zdolności.-zwrócił się do nowoprzybyłego Dracon z pewnym siebie uśmiechem, który jednak zniknął tak szybko jak się pojawił. Bowiem twarz de Clermonta wyglądała teraz przerażająco.
-Milcz! Jak śmiesz, ty. Nic nie znaczące ścierwo używać tego imienia!- po tych słowach odwrócił się na pięcie i z trzaśnięciem ciężkich drzwi opuścił salę treningową. Wampir chcąc odwrócić uwagę Natashy od słów ciemnowłosego jakby nigdy nic kontynuował przerwane ćwiczenia.
♠ Francja.
To właśnie na
francuskiej ziemi postanowiła osiedlić się rodzina Mikaelson. Ta część Europy
jest ich domem już od roku. Nadzieja, że po opuszczeniu starego domu wymaże z
pamięci dawne urazy. Jednak czy można zapomnieć o śmierci matki? Ciało jej
zostało zostawione jeszcze w osadzie i żaden z członków rodziny nie wiedział co
się z nim dzieje. Po tym też zdarzeniu Mikael, głowa rodziny wyrzekł się swoich
pozostałych dzieci jak niegdyś zrobił to z Natashą. A więc rodzeństwo Mikaelson
było zdane na siebie. Pozostawione z nieobliczalnym Liamem i niezrównoważonym
od zawsze Klausem.
Nie mogli żądać pomocy od nikogo, ponieważ nikogo nie znali. Dlatego też od dłuższego czasu Elijah rozważał pewną opcję, pewne rozwiązanie. Jedyną nadzieje, na ocalenie Liama był, ten który stworzył zaklęcie na nieśmiertelność.
-Gdzie Liam?- spytał krótko patrząc na najmłodszą z nich, Rebekah. Blondynka jedynie wzruszyła ramionami. Irytacja owładnęła Elijaha jednak nie na długo. Po chwili zmaterializował się przed nim Liama. Zdezorientowanie gościło na jego zakrwawionej twarzy, a oczy nadal pozostawały w barwie głębokiej czerni. Zaraz za nim pojawił się Kol w poszarpanym ubraniu i Klaus z grymasem wymalowanym na twarzy. Rebekah w nadprzyrodzonym tempie podała Liamowi kawałek materiału, aby ten otarł twarz, jednakże jak szybko to zrobiła tak i szybko się od niego odsunęła. Nawet Finn zaszczycił ich swoją obecnością.
-To nie ustępuje.-burknął zrezygnowany Kol podchodząc bliżej Bekah. Stanowcze spojrzenie Klausa mówiło iż on również zgadza się z bratem co było nowością.
-Dlatego postanowiłem, że wraz z Liamem wrócę do osady. Skoro Arthur rzucił to zaklęcie to i powinien wiedzieć jak teraz mu pomóc. Tam szybciej znajdziemy pomoc niżeli tu, we Francji.-oznajmił Elijah. Tak bardzo przypominało to rozkaz Mikaela, ale Liam chciał z tym skończyć. Ostatnimi czasy nie wiedział co się z nim dzieje. Nie chciał być zagrożeniem dla swego rodzeństwa. Między innymi z tego powodu przystał na postanowienie Elijaha.
Kilka dni później życie w osadzie na terenie Nowej Ziemi płynęło normalnie. Tym razem to Eliottowi przypadł obowiązek zapewnienia sobie i bratu pożywienia na dzisiejszy obiad oraz kolację. Tymczasem drugi z bliźniaków Sanchez, Arthur siedział przed chatą właściwie bezczynnie. Był to czas kiedy cisza panowała wokół niego, nieprzerywana gadaniną Eliotta.
-Można się przysiąść, Arthurze?- damski, melodyjny głos przerwał rozmyślania czarownika. Była to Tatia. Niegdyś wybranka jego przyjaciela. Młodzieniec skinął głową. Przez chwilę siedzieli w ciszy, ale od słowa do słowa. Można by pomyśleć, że to zwyczajne popołudnie. Gdyby nie to, że przed oczyma Tatii i Arthura nie ukazała się sylwetka dwudziestotrzyletniego mężczyzny, którego twarz nie zmieniła się w najmniejszym stopniu. Był to Liam Mikaelson. Na początku z normalnym wyrazem twarzy patrzył na swego dawnego druha. Jednakże widok lubej demono-wampira u boku Arthura sprawił iż wyraz twarzy Mikaelsona zmienił się diametralnie w ułamku sekundy. Z stęsknionego za przyjacielem człowieka stał się szaleńcem, nieobliczalną kreaturą żądną krwi.
-Liamie…- zaczęła Tatia, ale głos wiązł jej w gardle. Oczy Liama zaszły czernią, skóra pod oczami popękała, a kły wyrosły z dziąseł krwiopijcy. To był moment gdy Mikaelson na oczach Arthura rzucił się do gardła swojej byłej ukochanej i bezlitośnie je rozszarpał w końcu pozbawiając tę Bogu winną istotę głowy. Tułów kobiety opadł na ziemię z głuchym łoskotem. Nic tylko szaleństwo i pewnego rodzaju obłąkanie malowało się na jego zakrwawionej twarzy. Czerne, okropne ślepia wlepiły się w Sancheza. Podczas gdy Arthur stał oko w oko z rozwścieczonym Liamem, Eliott zmrużył oczy przestępując z nogi na nogę na kuckach wpatrując się w ofiarę. I kiedy już miał wypuścić z dłoni harpun, który miał skutecznie unieruchomić jelenia gałązka strzeliła, a jeleń zniknął w leśnej gęstwinie. Zirytowany młodzieniec poderwał się na równe nogi pewny, że po raz kolejny wieśniak z wioski spłoszył jego zwierzynę odwrócił się, ale to kogo ujrzał zbiło go z tropu zupełnie. Oto stał przed nim Elijah Mikaelson, przyjaciel, którego nie widział od przeszło dwóch lat, gdy głowa rodziny Mikaelson wygnał z wioski po raz drugi największą miłość Sancheza, Natashę.
-Witaj, Eliotcie.- przywitał go mężczyzna i mimo uśmiechu Eliott wyczuł iż coś jest nie tak. Przesadnie sztywna sylwetka Elijaha nie była normalna. Nawet jak na zdystansowanego mężczyznę jakim był Elijah.
-Witaj Elijah. Dobrze cię widzieć.-oznajmił mimo wszystko radosnym głosem młodzieniec. Wampir uśmiechnął się niemrawo na powitanie i już miał odpowiedzieć na to powitanie gdy nagle jego brązowe tęczówki spoczęły na krwawiącym, prawym ramieniu Eliotta. Była to niewielka rana, której młody łowca nawet nie zauważył, jednak słodko-metaliczny zapach jego krwi rozciągał się kusząc. Starszy z przybyłych na stare ziemie Mikaelson nie zorientował się kiedy doskoczył w wampirzym tempie ku Eliottowi zaciskając ręce wokół jego szyi. Pragnienie ludzkiej krwi dało się we znaki. I było na tyle nieznośne iż pod wpływem impulsu Elijah zatopił swe wampirze kły w szyi szamoczącego się Sancheza. Nie zwracał jednakże na to uwagi. Gdy zaspokoił swoje pragnienie, a bezwładne ciało jego przyjaciela opadło na leśną ściółkę dotarło do niego co uczył. Upadł na kolana przy martwym przyjacielu.
-Cóż ja uczyniłem.-wyjąkał desperacjo próbując wepchnąć krwawiący nadgarstek do ust mężczyzny. Ale było już za późno. Serce Eliotta Sancheza przestało bić.
Nie mogli żądać pomocy od nikogo, ponieważ nikogo nie znali. Dlatego też od dłuższego czasu Elijah rozważał pewną opcję, pewne rozwiązanie. Jedyną nadzieje, na ocalenie Liama był, ten który stworzył zaklęcie na nieśmiertelność.
-Gdzie Liam?- spytał krótko patrząc na najmłodszą z nich, Rebekah. Blondynka jedynie wzruszyła ramionami. Irytacja owładnęła Elijaha jednak nie na długo. Po chwili zmaterializował się przed nim Liama. Zdezorientowanie gościło na jego zakrwawionej twarzy, a oczy nadal pozostawały w barwie głębokiej czerni. Zaraz za nim pojawił się Kol w poszarpanym ubraniu i Klaus z grymasem wymalowanym na twarzy. Rebekah w nadprzyrodzonym tempie podała Liamowi kawałek materiału, aby ten otarł twarz, jednakże jak szybko to zrobiła tak i szybko się od niego odsunęła. Nawet Finn zaszczycił ich swoją obecnością.
-To nie ustępuje.-burknął zrezygnowany Kol podchodząc bliżej Bekah. Stanowcze spojrzenie Klausa mówiło iż on również zgadza się z bratem co było nowością.
-Dlatego postanowiłem, że wraz z Liamem wrócę do osady. Skoro Arthur rzucił to zaklęcie to i powinien wiedzieć jak teraz mu pomóc. Tam szybciej znajdziemy pomoc niżeli tu, we Francji.-oznajmił Elijah. Tak bardzo przypominało to rozkaz Mikaela, ale Liam chciał z tym skończyć. Ostatnimi czasy nie wiedział co się z nim dzieje. Nie chciał być zagrożeniem dla swego rodzeństwa. Między innymi z tego powodu przystał na postanowienie Elijaha.
Kilka dni później życie w osadzie na terenie Nowej Ziemi płynęło normalnie. Tym razem to Eliottowi przypadł obowiązek zapewnienia sobie i bratu pożywienia na dzisiejszy obiad oraz kolację. Tymczasem drugi z bliźniaków Sanchez, Arthur siedział przed chatą właściwie bezczynnie. Był to czas kiedy cisza panowała wokół niego, nieprzerywana gadaniną Eliotta.
-Można się przysiąść, Arthurze?- damski, melodyjny głos przerwał rozmyślania czarownika. Była to Tatia. Niegdyś wybranka jego przyjaciela. Młodzieniec skinął głową. Przez chwilę siedzieli w ciszy, ale od słowa do słowa. Można by pomyśleć, że to zwyczajne popołudnie. Gdyby nie to, że przed oczyma Tatii i Arthura nie ukazała się sylwetka dwudziestotrzyletniego mężczyzny, którego twarz nie zmieniła się w najmniejszym stopniu. Był to Liam Mikaelson. Na początku z normalnym wyrazem twarzy patrzył na swego dawnego druha. Jednakże widok lubej demono-wampira u boku Arthura sprawił iż wyraz twarzy Mikaelsona zmienił się diametralnie w ułamku sekundy. Z stęsknionego za przyjacielem człowieka stał się szaleńcem, nieobliczalną kreaturą żądną krwi.
-Liamie…- zaczęła Tatia, ale głos wiązł jej w gardle. Oczy Liama zaszły czernią, skóra pod oczami popękała, a kły wyrosły z dziąseł krwiopijcy. To był moment gdy Mikaelson na oczach Arthura rzucił się do gardła swojej byłej ukochanej i bezlitośnie je rozszarpał w końcu pozbawiając tę Bogu winną istotę głowy. Tułów kobiety opadł na ziemię z głuchym łoskotem. Nic tylko szaleństwo i pewnego rodzaju obłąkanie malowało się na jego zakrwawionej twarzy. Czerne, okropne ślepia wlepiły się w Sancheza. Podczas gdy Arthur stał oko w oko z rozwścieczonym Liamem, Eliott zmrużył oczy przestępując z nogi na nogę na kuckach wpatrując się w ofiarę. I kiedy już miał wypuścić z dłoni harpun, który miał skutecznie unieruchomić jelenia gałązka strzeliła, a jeleń zniknął w leśnej gęstwinie. Zirytowany młodzieniec poderwał się na równe nogi pewny, że po raz kolejny wieśniak z wioski spłoszył jego zwierzynę odwrócił się, ale to kogo ujrzał zbiło go z tropu zupełnie. Oto stał przed nim Elijah Mikaelson, przyjaciel, którego nie widział od przeszło dwóch lat, gdy głowa rodziny Mikaelson wygnał z wioski po raz drugi największą miłość Sancheza, Natashę.
-Witaj, Eliotcie.- przywitał go mężczyzna i mimo uśmiechu Eliott wyczuł iż coś jest nie tak. Przesadnie sztywna sylwetka Elijaha nie była normalna. Nawet jak na zdystansowanego mężczyznę jakim był Elijah.
-Witaj Elijah. Dobrze cię widzieć.-oznajmił mimo wszystko radosnym głosem młodzieniec. Wampir uśmiechnął się niemrawo na powitanie i już miał odpowiedzieć na to powitanie gdy nagle jego brązowe tęczówki spoczęły na krwawiącym, prawym ramieniu Eliotta. Była to niewielka rana, której młody łowca nawet nie zauważył, jednak słodko-metaliczny zapach jego krwi rozciągał się kusząc. Starszy z przybyłych na stare ziemie Mikaelson nie zorientował się kiedy doskoczył w wampirzym tempie ku Eliottowi zaciskając ręce wokół jego szyi. Pragnienie ludzkiej krwi dało się we znaki. I było na tyle nieznośne iż pod wpływem impulsu Elijah zatopił swe wampirze kły w szyi szamoczącego się Sancheza. Nie zwracał jednakże na to uwagi. Gdy zaspokoił swoje pragnienie, a bezwładne ciało jego przyjaciela opadło na leśną ściółkę dotarło do niego co uczył. Upadł na kolana przy martwym przyjacielu.
-Cóż ja uczyniłem.-wyjąkał desperacjo próbując wepchnąć krwawiący nadgarstek do ust mężczyzny. Ale było już za późno. Serce Eliotta Sancheza przestało bić.
„I dano jej nakaz, by ich nie zabijała, lecz aby pięć
miesięcy cierpieli katusze. A katusze przez nią zadane są zadane jak przez
skorpiona, kiedy ugodzi człowieka.”