środa, 9 kwietnia 2014

1x05



-Zabiłem go, Elijah.-przesycony wściekłością głos Arthura rozległ się po okolicy. Wszak żaden mieszkaniec osady nie ośmielił się wytknąć nosa z bezpiecznego zaułka w swojej chacie. I te właśnie słowa, jako pierwsze dotarły do uszu oszołomionego Eliotta. Niewiarygodny ból i strach, to jedyne co odczuwał młodzieniec. Czuł piekący ból w gardle, który chciał jak najszybciej ukoić. Podjął próbę podniesienia się, lecz silna i zdecydowana dłoń wylądowała na jego torsie. Rozbiegane, szmaragdowe tęczówki spoczęły na tak dobrze znanej twarzy mężczyzny, którego znał od dawna. Liam posyłał w jego ledwie zauważalny uśmiech. Mrok bił od dwudziestotrzyletniego Mikaelsona, a chociaż Eliott z pewnością to wyczuwał, pragnienie zaspokojenia dziwnego rodzaju głodu było silniejsze. Kątem oka zerknął na zarys postaci swego bliźniaczego brata, oraz jego najlepszego przyjaciela, którego ostatniego widział przed śmiercią, Elijaha. 
-Chodź ze mną.-wyszeptał Liam, ledwie poruszając wargami. On również spojrzał w bok na kłócących się mężczyzn. I ani myślał stanąć w obronie starszego brata. Arthur był zbyt pochłonięty złością, aby zauważyć przebudzenie bliźniaka. Spojrzenie drugiego z Sanchezów spoczęło na hybrydzie ciemności. Wiedział, że dawny przyjaciel mu pomoże. Wyczekał jedynie dobry moment i zaciskając palce wokół nadgarstku Eliotta, Liam pociągnął za sobą młodzieńca w stronę ściany lasu. Dopiero tam zmartwychwstały osiemnastolatek mógł zebrać myśli. Oparł się sile Mikaelsona. I mimo iż gardło paliło go niemiłosiernie pytającym spojrzeniem wiercił dziurę w brzuchu towarzysza. 
-Liamie, przyjacielu. Cóż się ze mną stało?-wypowiedział te słowa zachrypniętym głosem, a wydając z siebie głos, zdawało mu się, że połyka drzazgi, które brutalnie ranią jego przełyk. Twarz Liama wykrzywił grymas, który odejmował mu chłopięcego wyglądu jakim był obdarzony. Ból, który nosił w sercu zaczął wypływać właśnie teraz. Dlaczego? Zapewne nawet sam on nie wiedział. Może powodem tego było poczucie obowiązku za wprowadzenie w ten brutalny świat beztroskiego Eliotta? A może chodziło o samą osobę Sancheza? 
-Eliotcie, czyż Arthur nie powiadał tobie co uczynił ze mnie? Z mego rodzeństwa? Nie wiem jakim cudem stałeś się jednym z nas, ale jesteś nim. Zostałeś obdarzony łaską, a może raczej przekleństwem życia wiecznego. Ceną za to utrzymywanie siły za sprawą ludzkiej krwi. Jednakże, przyjacielu nie mamy czasu. Jeżeli nie pożywisz się stosunkowo szybko, stracimy cię nieodwracalnie.-słowa Mikaelsona wstrząsnęły młodzieńcem. Jak to było możliwe? Od dawna wiedział o magicznych zdolnościach bliźniaka, którymi on sam nie został obdarzony, jednakże nie posądzałby go o stworzenie czegoś takiego jak zaklęcie nieśmiertelności. Nie wiedział co ma powiedzieć, więc poddał się ponagleniom ze strony Liama. Dla Eliotta było to nowe doświadczenie. Poruszał się z prędkością szybszą niż zwierze. Wyostrzone miał wszystkie zmysły, słuch, węch, wzrok. Czuł, że pomimo ludzkiej powierzchowności jego człowiecza natura została w pewnym stopniu zastąpiona przez drapieżny instynkt. Zatrzymał się w swym szalonym pędzie dopiero u boku Liama, gdy ten również przystanął. Doskonale rozpoznał to miejsce. Sąsiednia osada, z której pochodził niedoszły wybranek dla nieszczęśliwej miłości Sancheza tętniła życiem, chociaż zaczynało zmierzchać. Na wspomnienie o pięknej Natashy, serce młodzieńca zabiło mocniej. Żal, ból i smutek jakie odczuwał wróciły ze zdwojoną siłą, dlatego też nienawistnym wzrokiem patrzył na braci Harry'ego. 
-A oto twoje ofiary Eliotcie.-ciszę przerwał szept Liama. Było w nim coś sadystycznie zabawnego. Jakby śmierć tych niewinnych ludzi sprawiała radość dla oczu Mikaelsona. Ale w tym momencie i młodemu wampirowi miała sprawić satysfakcję. Zaczął odczuwać swędzenie w dziąsłach, a długie kły ujrzały światło dzienne. Dłoń Liama wylądowała na ramieniu Eliotta, zachęcając go do działania. Usta wampira wygięły się w delikatny moment. A następnie w nowym dla siebie wampirzym tempie wyskoczył z ukrycia. 
Stanął na drodze smukłej kobiety w wieku około dwudziestu pięciu lat. Niewątpliwie przerażenie malowało się w tęczówkach niewinnej istoty, ale Sanchez obwiniał ją o coś czemu nie była winna. O swoje cierpienie. Skoro on cierpiał, niechaj inni cierpią z jego powodu. 
-Szatan, diabeł.-wyszeptała stłamszonym głosem, a rozbawiony, cichy śmiech drapieżnej istoty rozniósł się w powietrzu.
-Mniej więcej.-stwierdził, a już po chwili kły błysnęły niczym brzytwa, przebijając skórę dziewczyny, dostając się do jej krwiobiegu. Wyssał z niej całą życiodajną ciecz, która dawała mu ukojenie. Niezgrabnie rozszarpał szyję ofiary, której wątłe ciało upadło z głuchym łoskotem na ziemię. Z zakrwawioną twarzą obejrzał się na Liama. Była to pierwsza ofiara Eliotta, lecz z pewnością nie ostatnia. 
Eliott Sanchez zaspokoił swoją rządzę mordu. A jak z chęcią zemsty radził sobie najmłodszy z rodzeństwa Mikaelson? Zapewne już nie liczył tego ile razy dusza Jaspera wracała do jednostajnej postaci, a on od nowa zaczynał wycinać ją kawałek, po kawałeczku. Jednakże i to musiało mieć swe granice.
-Dość.-oznajmił McCullought podnosząc zwieszoną głowę z wyrazem satysfakcji wymalowanym na jego twarzy. Był z czegoś dumny, Henrik dostrzegł to w mrocznych tęczówkach starszego przełożonego. Palce prawej dłoni niebieskookiego, która była przykuta 
do ściany pstryknęły. Z jego ust popłynęły dwa słowa w języku łacińskim. Henrik poczuł zawirowania i ciemność nastała przed jego oczyma, aby po chwili uchylić zmęczone powieki, zasłaniając oczy dłonią przed natłokiem światła. Znowuż znajdował się w pomieszczeniu, które widział przed zejściem do piekielnych czeluści. Lewitująca kobieta imieniem Sophie patrzyła na niego stojąc przy mosiężnych drzwiach. 
-Jest gotów.-dwa krótkie słowa wypowiedziane bezceremonialnym tonem przez Jaspera odbiły się echem po pomieszczeniu. Zdawał się być jeszcze bardziej blady niż dotychczas zarejestrował to wzrok nowo narodzonego Wybranego. Na te słowa anielska kobieta (ponieważ tak zwykł ją nazywać Mikaelson) uśmiechnęła się do niego zachęcająco wyciągając w jego stronę rękę. Henrik postawił kilka niepewnych kroków w jej stronę. Petrova bez dotknięcia drewna otworzyła drzwi ukazując oczom młodzieńca salę utrzymaną w jasnych, ale stonowanych barwach. Wiedział, że w środku czeka na niego ktoś. I chyba wiedział nawet kto, problem w tym, że Stwórca nie był sam, a dla Henrika było to jeszcze zagadką. 
-Wejdź, mój drogi.-donośny, aczkolwiek spokojny głos władcy dotarł do uszu młodziana. Nowy wybrany czuł jak serce podskakuje mu wprost do gardła. Nie mniej jednak w towarzystwie Sophie wkroczył do pomieszczenia, które okazało się być jeszcze bardziej obszerne. Ukazały mu się dwie sylwetki, z wyglądu obydwóch mężczyzn znał. Wszak jednym z nich był Noel i tak łudząco podobny do jego przyrodniego brata, Niklausa. Po jego prawicy stał zaś mężczyzna o rysach twarzy identycznych jak u wcześniej wspomnianego Mikaelsona. Szmaragdowe tęczówki chłopca, którym w istocie jeszcze był Henrik rozbłysły na ten widok. Żal więc zrobiło się Sophie, że już za chwilę słowa Noela rozwieją jego nadzieję.
-Henriku, przeszedłeś wszystkie przemiany, oraz próbę w piekle. Jesteś gotów, aby stać się moim Wybranym. Teraz zaś poznaj mego jedynego syna, Jamesa. Począł się on trzy tysiące lat po moich narodzinach. Mój syn jest paranormalną zapowiedzią Jezusa Chrystusa. Należy więc okazywać mu odpowiedni szacunek.Twój przyrodni brat, Niklaus to jego sobowtór.-stanowczy i opanowany Noel przekazał najważniejsze informacje na temat swego pierworodnego syna młodemu Mikaelsonowi. Sparaliżowany sam do końca nie wiedząc czym młodzieniec przeniósł swój wzrok na syna stwórcy, Jamesa. Kąciki ust pierwowzoru Klausa wygięły się w ledwie zauważalny uśmiech. Jakby chciał dodać tym otuchy przestraszonemu tym co się wokół niego dzieje Henrikowi. Mikaelson skłonił głowę przed "Księciem".
-Nazywam się Henrik Mikaelson, to zaszczyt Pana poznać.- powiedział bardziej opanowanym głosem niż mogło mu się wydawać. 
-Mów mi James.-rzucił swobodnie mężczyzna. Nastała chwila ciszy, którą Henrik uznał za znak iż może odejść. Przestąpił z jednej nogi na drugą dając krok w tył. Noel uniósł dłoń ku górze, nakazując mu jednak pozostać, a następnie sam podszedł do sługi. Ułożył mu ręce na ramionach.
-Od tego momentu mój drogi chłopcze nazywać będziemy cię nie Henrikiem, lecz Nathanielem.- oznajmił uroczystym tonem Stwórca czyniąc odwrotny znak krzyża na czole Wybranego, co napełniało od dzisiaj już Nathaniela dumą. 
-Teraz możesz odejść.-powiedział łaskawie Pan, a Mikaelson z wdzięcznością skinąwszy głową opuścił pomieszczenie. Wiedział już, że czeka go nowe, być może lepsze życie. Na czele z władczym Noelem, mrocznym Jasperem i łaskawą Sophie u boku.

„A gdy dopełnią swojego świadectwa, bestia, która wychodzi z 
Czeluści, wyda im wojnę, zwycięży ich i zabije.”
♠ Emi Ly
Uff, w końcu udało mi się coś napisać. Mam nadzieję, że nie jest aż tak tragicznie jak mi samej się wydaje. Liczę na komentarze z waszą opinią, która nie ukrywając jest dla mnie ważna. Cóż, życzę miłej lektury. Obym nie zanudziła was na śmierć. :)
P.S.
Za"zjedzone"wyrazy bardzo przepraszam. xD

wtorek, 25 lutego 2014

01x04


Najprawdopodobniej Arthur przeżywał teraz najgorsze chwile swego życia stojąc twarzą w twarz z potworem, którego sam stworzył. 
Czarne, bezdenne oczy dawnego przyjaciela czarownika, wierciły dziurę w postawnej sylwetce Sancheza. I chociaż targały nim potężne emocje, nawet jeden mięsień nie drgnął na jego twarzy. Liam, nie zdejmując wzroku z dawnego kompana przystąpił dwa kroki bliżej. Nawet pogoda zdawała się wyczuć grozę sytuacji, ponieważ chmury przyćmiły błękitne niebo, nadając scenerii ponurego wyglądu. 
-Zobacz co ze mną zrobiłeś.-wysyczał ostry szept Liama przecinając gęstą ciszę. Instynkt podpowiadał Arthurowi, aby jak najszybciej wycofać się. Jednakże nic nie mogło go uchronić przez przerażającymi, czarnymi ślepiami demono-wampira. Nie mógł wykrztusić z siebie ani słowa. Bo cóż miał powiedzieć? Zrobił więc dwa kroki do tyłu, nie spuszczając wzroku nawet na chwilę. Nieprzyjemny zapach siarki rozchodził się w powietrzu wydzielany przez Liama. 
-Teraz będziesz dzielił mój los.-dodał rozjuszony coraz bardziej Mikaelson. I zanim Sanchez zdążył zareagować, zanim wykonał chociażby najmniejszy ruch obronny hybryda znalazła się już przed nim. Wepchnął krwawiący nadgarstek w ustach Arthura, pojąc go własną krwią, a następnie jednym sprawnym ruchem skręcił jego kark, czemu towarzyszył zgrzyt łamanych kości. Po chwili bezwładne ciało czarownika upadło z głuchym łoskotem na ziemię. I dopiero teraz do Liama Mikaelsona dotarło cóż on właściwie uczynił. Otoczony był on zwłokami niegdyś najbliższych osób jego sercu. Oszołomiony upadł na kolana przy ciele Arthura. Przecież nie miał żadnej gwarancji iż młodzieniec wróci do życia. Był tak zajęty swym już martwym przyjacielem, że nie zwrócił uwagi na Elijaha, który niósł w swych ramionach równie bezwładne, pozbawione życia ciało drugiego z bliźniaków Sanchez, Eliotta. Dopiero gdy starszy brat ułożył je obok Arthura, Liam dostrzegł nieboszczyka. 
-Cóż myśmy uczynili.-jęknął Liam pochylając się nad piersią Arthura Sancheza, wiele razem przeszli, a on? Bez mrugnięcia okiem pozbawił go najcenniejszej rzeczy, życia. Jednakże nie tylko Elijah i Liam cierpieli katusze. W tym czasie gdy dwójka braci opłakiwała swych dawnych przyjaciół najmłodszy z rodzeństwa Mikaelson, Henrik był poddawany wszelakim torturom zadawanym z ręki Jaspera. W Czeluściach Piekielnych czas płynie zdecydowanie szybciej. Dlatego dzień i noc dusza młodego Wybranego została poddawana wszelakim próbom. McCullought wycinał różne jej części, doprowadzając do stanu totalnego zniszczenia. Wtedy trwała błoga chwila zawieszenia pomiędzy światami, aby znowu powrócić jak nowo narodzony. I zaczynało się od nowa. Po każdym z takich powrotów niebieskooki składał propozycję zamiany miejscami swojej ofierze. Jednakże młody, wystraszony Henrik odmawiał woląc skazać się na kolejne cierpienie niżeli miałby je zadawać osobie Jaspera. Wzbudzał on bowiem strach w niedoświadczonym sercu niedoświadczonego Mikaelsona. Tak więc gdy po raz kolejny McCullought zaoferował zamianę, zielone tęczówki uniosły się na niego. Nawet strach ulegnie w obliczu cierpienia, a chęć zemsty opanuję ofiarę. I tak też stało się w przypadku Henrika. W jego oczach nie było już przerażenia, lecz determinacja. 
-Chcę się zamienić.-wybełkotał. Zdecydowanie biło z jego twarzy. Zadowolony Wybrany z cynicznym uśmieszkiem zerknął na nowo narodzonego. 
-Dobrze.-powiedział jedynie i pstryknął palcami. Teraz to Henrik stał na kamiennej posadzce nieporadnie dzierżąc rękojeść sztyletu, na którego ostrzu widniały jeszcze plamy jego krwi.  
Zaś twarz Jaspera przybrała kamienny wyraz. Przez ułamek sekundy, krótką chwilę zielonooki blondyn zaczynał żałować swej decyzji, jednakże przywoławszy obraz kpiącej, okrutnej twarzy swego pobratymca, na której malowała się istna satysfakcja wszelkie wątpliwości rozpłynęły się. Palce młodzieńca kurczowo zacisnęły się wokół rękojeści sztyletu i bez ostrzeżenia wbił jego ostrze w brzuch swego niedawnego oprawcy wiercąc bezlitośnie dziurę w jego żołądku. Patrzył w jego oczy bez śladu litości czy skruchy. 
Jednakże nie tylko oni cierpieli. Natasha miała powoli dość ćwiczeń, zachłannych spojrzeń swego nauczyciela, jak i swojej bezradności. Jako mieszkanka osady nie musiała walczyć, teraz, było to dla niej coś obcego, nowego i zapewne było by jej łatwiej gdyby nie zachowanie Draco. Coraz częściej jego dłonie lądowały na nieskazitelnym ciele blondynki, były nachalne, natarczywe i zbyt śmiałe, nie tego oczekiwała łowczyni, nie tego chciała. Takie dotyk był jej obcy, jednak doskonale wiedziała jakie zamiary ma wampir. Robił duże kroki w zbyt szybkim tempie, nawet nie zorientowała się kiedy stalowy uścisk szkoleniowca obwiązał się na jej nadgarstkach. Próbowała się bronić przed jego spojrzeniem, ale i ustami, lecz była bezsilna.
Zaczęła krzyczeć, chociaż wiedziała, że może się to na nic zdać. Jednocześnie wyrywała się wampirowi, lecz nie miała z nim najmniejszych szans. Mógł się nią zabawić jak marionetką, a ona nic nie mogła na to poradzić. Szczęście sprzyjało Natashy, ponieważ jej krzyk usłyszała jedyna przedstawicielka płci pięknej w gronie Wybranych, Sophie Petrova. Otworzyła drzwi do sali treningowej z hukiem, który odbił się echem po pomieszczeniu. 
-Draco.-zwróciła się do wampira unosząc przy tym głos. Ten słysząc głos Wybranej, natychmiast odsunął się od młodej Mikaelson. Jego niezadowolone spojrzenie omijało twarz Petrovej, która nie dotykając stopami podłogi przemierzyła odległość dzielącą ją od nowej wojowniczki w Instytucie. 
-Miałeś ją przygotowywać, a nie krzywdzić Draco. Wyjdź.-spokój, a zarazem władczość w głosie Sophie robiła wrażenie. Wampir doskonale wiedział, gdzie jest jego miejsce, dlatego bez słowa sprzeciwu opuścił wielką salę. Kobieta stanęła naprzeciwko roztrzęsionej, młodej kobiety. Przytuliwszy ją delikatnie do siebie zaczęła ją uspokajać. Natasha znalazła pocieszenie w ramionach prawdopodobniej najstarszej znanej Petrovej, jednakże Liam wraz z Elijahem byli zdani tylko na siebie. Obydwaj klęczeli przy martwych ciałach bliźniaczych braci Sanchez. Ból i niepewność wisiały w powietrzu. Liam nie widział szans na powrót Eliotta, a i życie Arthura stało pod znakiem zapytania. Uporczywy wzrok Mikaelsona był wpatrzony w postać Arthura, jakby hybryda chciał w ten sposób przywrócić go świata żywych. Ulga nastała w sercu demono-wampira, gdy przyjaciel zaczął się wybudzać. Oczy Arthura otworzyły się. Blady uśmiech zagościł na twarzy Liama i szybko doskoczył do martwego ciała Tatii, które miało służyć za pierwszy posiłek dla jednego z Sanchezów. Krew nadal sączyła się z szyi Petrovej. Podsunął ją Arthurowi, a ten nie zastanawiając się ani sekundę wbił swe kły w ciało, a raczej to co z niego stało. Uspokojony Liam patrzył jak bezcześci zwłoki jego dawnej miłości. Gdy zakończył pierwszy posiłek odrzucił tułów denatki na bok. 
-Wybacz mi, Arthurze. Nie chciałem tego uczynić.-wyszeptał wampiro-demon. Niegdyś czarownik, a teraz? Istota nieśmiertelna, Arthur Sanchez patrzył teraz oniemiały na pobladłe, nieruchome ciało osoby, którą doskonale znał. Nieopodal niego leżał jego jedyny członek rodziny, jego bliźniaczy brat, czasem nierozważny Eliott. U jego boku klęczał zabójca drugiego z braci, Elijah. Łzy rozpaczy zaczęły wypływać z oczu Arthura. Na początku było to całkiem normalne, gdyby nie to, że krople zamieniały się w strumienie, a z palców mężczyzny zaczęła wylatywać woda niczym z wodospadu. Arthur wylewał z siebie łzy rozpaczy calym ciałem. Przestraszony Elijah poderwał się z miejsca w wampirzym tempie stając ramię w ramie ze swym młodszym bratem. Liam nie kwapił się do uspokajania Sancheza. Pustym wzrokiem patrzył na nieruchome oblicze martwego młodzieńca. Dawny kochanek jego zaginionej siostry, niegdyś pełen życia teraz został go całkowicie pozbawiony z winy przyjaciela. Zbolały wzrok Elijaha spoczywał na dwóch, identycznych mężczyznach. Tyle, że jeden był martwy, właśnie z jego winy. Honorowość starszego z dwóch obecnych tu braci Mikaelson nie pozwalał mu zataić prawdy o zabójcy bliźniaczego brata. Liam kątem oka zerknął na Elijaha, lecz nie miał zamiaru zaniechać jego postępowania. 
-Arthurze, nie chciałem go skrzywdzić. Proszę przebacz mi, to ja odebrałem życie Eliott'owi.-odparł pełnym skruchy i żalu głosem w stronę nowo narodzonego. Sanchez powoli podniósł się znad ciała, a cała woda momentalnie wyparowała. W równie nieśpiesznym tempie odwrócił się twarzą do dwójki Mikaelsonów. To co ujrzeli, wstrząsnęło nimi dogłębnie. Oczy Arthura całkowicie pokryły się nieskazitelną bielą. Liam nie wzruszony patrzył na swego przyjaciela, ukrywając swoje zdziwienie takim obrotem sytuacji. Tymczasem Elijah był przerażony. Brązowe tęczówki wlepiły się w postać Arthura. 
-Coś ty uczynił?!-wykrzyknął młodzieniec głosem przepełnionym gniewem.Pierwotny wampir odsunął się o krok w tył, z palców Arthura wystrzeliły języki ognia. Liam jednakże nie miał zamiaru stanąć w obronie Elijaha. 
-Liam.-niewątpliwie przesączony strachem szept zabójcy Eliotta dotarł do uszu wampiro-demona, lecz ten udawał iż jest głuchy na jego prośby. On zmierzył się z konsekwencjami swego haniebnego czynu. Niechaj i Elijah odpowie za śmierć przyjaciela tak jak powinien. Liam uklęknął zamyślony przy ciele martwego mężczyzny korzystając z okazji, iż Arthur skupił całą swoją uwagę na jego starszym bracie. 

„Głowa Jego i włosy - białe jak biała wełna, jak śnieg, a oczy Jego jak płomień ognia.” 

poniedziałek, 13 stycznia 2014

01x03




♠ 1013 r.

Henrik na poważnie musiał wziąć do siebie rolę wybranego, więc przez ostatni rok szkolił się pod kątem każdej ze swych ras. Aż nadszedł czas na najgorsze. Czas odwiedzić najgorsze miejsce jakie istnieje, Piekło. Towarzyszyć miał mu nikt inny tylko sam Jasper, władca dusz piekielnych. Pewnie wielu z was zastanawiało się jak wyglądają czeluści piekielne. Wbrew wszelkim wyobrażeniom ludzkim nie ma tam wielkiego kotła wypełnionego lawą czy Szatana siedzącego dumnie na tronie. Jest to czarna przestrzeń, w której nie ma nic prócz krzyków setek umęczonych dusz, katowanych przez swoich poprzedników. Na sam widok Henrika przeszły dreszcze, podczas gdy Jasper z uśmiechem szedł przed siebie. W tym odrażającym miejscu on czuł się jak w domu. Nie ma co się dziwić. Życie Jaspera różniło się od żywota innych ludzi. To czego doznał śmiało można przyrównać do piekła. Podczas gdy Henrik każdą komórką swojego ciała odczuwał cierpienie tych ludzkich niegdyś dusz, McCullought niepostrzeżenie przykuł go do ściany, a na jego twarzy pojawił się mrożący krew w żyłach uśmiech.
-Aby stać się potworem, musisz wiedzieć co czuje twoja ofiara.-wysyczał, a jego oczy zaszły krwistą czerwienią . Przystąpił do tego co potrafił najlepiej, do torturowania. Młody Mikaelson z przerażeniem przyglądał się Jasperowi, który właśnie dobył sztyletu. Uniósł narzędzie tortur ku twarzy swej ofiary wbijając ostrze w gałkę oczną młodzieńca, nieśpiesznie, aczkolwiek boleśnie pogłębiając ranę. Gdy z oczodołu spływała już tylko krew, sztylet zagłębił się w brzuch Henrika, rozcinając go. Nie śpiesząc się zbytnio przystąpił do pozbawiania męczennika wątroby wycinając ją kawałek po kawałeczku.
-Jeżeli będziesz miał dość, powiedz. Zamienimy się.-oznajmił sadystycznym, przerażającym tonem szaleńca McCullought. W czasie gdy Henrik przeżywał katusze w piekle jeden z członków Rady, wampir o imieniu Dracon uczył Natashe mniej bolesnych, ale równie przydatnych rzeczy. Na pierwszy rzut oka można było zobaczyć iż panienka Mikaelson przypadła do gustu krwiopijcy, którym sama zresztą również była. W trakcie treningu dołączył do nich kolejny z członków rady, Matthieu.
-Widzisz Matthieu jak dobrze nam idzie. Noel doskonale wiedział jakie ma zdolności.-zwrócił się do nowoprzybyłego Dracon z pewnym siebie uśmiechem, który jednak zniknął tak szybko jak się pojawił. Bowiem twarz de Clermonta wyglądała teraz przerażająco.
-Milcz! Jak śmiesz, ty. Nic nie znaczące ścierwo używać tego imienia!- po tych słowach odwrócił się na pięcie i z trzaśnięciem ciężkich drzwi opuścił salę treningową. Wampir chcąc odwrócić uwagę Natashy od słów ciemnowłosego jakby nigdy nic kontynuował przerwane ćwiczenia.

 ♠ Francja.

  To właśnie na francuskiej ziemi postanowiła osiedlić się rodzina Mikaelson. Ta część Europy jest ich domem już od roku. Nadzieja, że po opuszczeniu starego domu wymaże z pamięci dawne urazy. Jednak czy można zapomnieć o śmierci matki? Ciało jej zostało zostawione jeszcze w osadzie i żaden z członków rodziny nie wiedział co się z nim dzieje. Po tym też zdarzeniu Mikael, głowa rodziny wyrzekł się swoich pozostałych dzieci jak niegdyś zrobił to z Natashą. A więc rodzeństwo Mikaelson było zdane na siebie. Pozostawione z nieobliczalnym Liamem i niezrównoważonym od  zawsze Klausem.
Nie mogli żądać pomocy od nikogo, ponieważ nikogo nie znali. Dlatego też od dłuższego czasu Elijah rozważał pewną opcję, pewne rozwiązanie. Jedyną nadzieje, na ocalenie Liama był, ten który stworzył zaklęcie na nieśmiertelność.
-Gdzie Liam?- spytał krótko patrząc na najmłodszą z nich, Rebekah. Blondynka jedynie wzruszyła ramionami. Irytacja owładnęła Elijaha jednak nie na długo. Po chwili zmaterializował się przed nim Liama. Zdezorientowanie gościło na jego zakrwawionej twarzy, a oczy nadal pozostawały w barwie głębokiej czerni.  Zaraz za nim pojawił się Kol w poszarpanym ubraniu i Klaus z grymasem wymalowanym na twarzy. Rebekah w nadprzyrodzonym tempie podała Liamowi kawałek materiału, aby ten otarł twarz, jednakże jak szybko to zrobiła tak i szybko się od niego odsunęła.  Nawet Finn zaszczycił ich swoją obecnością.
-To nie ustępuje.-burknął zrezygnowany Kol podchodząc bliżej Bekah. Stanowcze spojrzenie Klausa mówiło iż on również zgadza się z bratem co było nowością.
-Dlatego postanowiłem, że wraz z Liamem wrócę do osady. Skoro Arthur rzucił to zaklęcie to i powinien wiedzieć jak teraz mu pomóc. Tam szybciej znajdziemy pomoc niżeli tu, we Francji.-oznajmił Elijah. Tak bardzo przypominało to rozkaz Mikaela, ale Liam chciał z tym skończyć. Ostatnimi czasy nie wiedział co się z nim dzieje. Nie chciał być zagrożeniem dla swego rodzeństwa. Między innymi z tego powodu przystał na postanowienie Elijaha.
  Kilka dni później życie w osadzie na terenie Nowej Ziemi płynęło normalnie. Tym razem to Eliottowi przypadł obowiązek zapewnienia sobie i bratu pożywienia na dzisiejszy obiad oraz kolację. Tymczasem drugi z bliźniaków Sanchez, Arthur siedział przed chatą właściwie bezczynnie. Był to czas kiedy cisza panowała wokół niego, nieprzerywana gadaniną Eliotta.
-Można się przysiąść, Arthurze?- damski, melodyjny głos przerwał rozmyślania czarownika. Była to Tatia. Niegdyś wybranka jego przyjaciela. Młodzieniec skinął głową. Przez chwilę siedzieli w ciszy, ale od słowa do słowa. Można by pomyśleć, że to zwyczajne popołudnie. Gdyby nie to, że przed oczyma Tatii i Arthura nie ukazała się sylwetka dwudziestotrzyletniego mężczyzny, którego twarz nie zmieniła się w najmniejszym stopniu. Był to Liam Mikaelson. Na początku z normalnym wyrazem twarzy patrzył na swego dawnego druha. Jednakże widok lubej demono-wampira u boku Arthura sprawił iż wyraz twarzy Mikaelsona zmienił się diametralnie w ułamku sekundy. Z stęsknionego za przyjacielem człowieka stał się szaleńcem, nieobliczalną kreaturą żądną krwi.
-Liamie…- zaczęła Tatia, ale głos wiązł jej w gardle. Oczy Liama zaszły czernią, skóra pod oczami popękała, a kły wyrosły z dziąseł krwiopijcy. To był moment gdy Mikaelson na oczach Arthura rzucił się do gardła swojej byłej ukochanej i bezlitośnie je rozszarpał w końcu pozbawiając tę Bogu winną istotę głowy. Tułów kobiety opadł na ziemię z głuchym łoskotem. Nic tylko szaleństwo i pewnego rodzaju obłąkanie malowało się na jego zakrwawionej twarzy.   Czerne, okropne ślepia wlepiły się w Sancheza. Podczas gdy Arthur stał oko w oko z rozwścieczonym Liamem, Eliott zmrużył oczy przestępując z nogi na nogę na kuckach wpatrując się w ofiarę. I kiedy już miał wypuścić z dłoni harpun, który miał skutecznie unieruchomić jelenia gałązka strzeliła, a jeleń zniknął w leśnej gęstwinie. Zirytowany młodzieniec poderwał się na równe nogi pewny, że po raz kolejny wieśniak z wioski spłoszył jego zwierzynę odwrócił się, ale to kogo ujrzał zbiło go z tropu zupełnie. Oto stał przed nim Elijah Mikaelson, przyjaciel, którego nie widział od przeszło dwóch lat, gdy głowa rodziny Mikaelson wygnał z wioski po raz drugi największą miłość Sancheza, Natashę.
-Witaj, Eliotcie.- przywitał go mężczyzna i mimo uśmiechu Eliott wyczuł iż coś jest nie tak. Przesadnie sztywna sylwetka Elijaha nie była normalna. Nawet jak na zdystansowanego mężczyznę jakim był Elijah.
-Witaj Elijah. Dobrze cię widzieć.-oznajmił mimo wszystko radosnym głosem młodzieniec. Wampir uśmiechnął się niemrawo na powitanie i już miał odpowiedzieć na to powitanie gdy nagle jego brązowe tęczówki spoczęły na krwawiącym, prawym ramieniu Eliotta. Była to niewielka rana, której młody łowca nawet nie zauważył, jednak słodko-metaliczny zapach jego krwi rozciągał się kusząc. Starszy z przybyłych na stare ziemie Mikaelson nie zorientował się kiedy doskoczył w wampirzym tempie ku Eliottowi zaciskając ręce wokół jego szyi. Pragnienie ludzkiej krwi dało się we znaki. I było na tyle nieznośne iż pod wpływem impulsu Elijah zatopił swe wampirze kły w szyi szamoczącego się Sancheza. Nie zwracał jednakże na to uwagi. Gdy zaspokoił swoje pragnienie, a bezwładne ciało jego przyjaciela opadło na leśną ściółkę dotarło do niego co uczył. Upadł na kolana przy martwym przyjacielu.
-Cóż ja uczyniłem.-wyjąkał desperacjo próbując wepchnąć krwawiący nadgarstek do ust mężczyzny. Ale było już za późno. Serce Eliotta Sancheza przestało bić.



„I dano jej nakaz, by ich nie zabijała, lecz aby pięć miesięcy cierpieli katusze. A katusze przez nią zadane są zadane jak przez skorpiona, kiedy ugodzi człowieka.”

poniedziałek, 6 stycznia 2014

01x02



   Arthur wchodząc do domu był zbyt roztrzęsiony, aby dokładniej rozejrzeć się po chacie. Dopiero teraz zorientował się, że brakuje rzeczy jego brata bliźniaka, Eliotta jak i rzecz jasna jego samego. Gdzie mógł być? Odpowiedź na to pytanie była oczywista. Skoro Arthur powstrzymał go od uratowania ukochanej, ten skorzystał z zamieszania w wiosce i wymknął się z domu, najprawdopodobniej w poszukiwaniach Natashy. Bezsilny młodzieniec opadł na drewniane krzesło, wlepiając wzrok w widok za oknem. Teraz miał już niewiele do stracenia. Bracia Mikaelson nie chcą mieć z nim już nic do czynienia, a brat, jedyna bliska osoba młodego czarownika, zniknął. Podniósł się z miejsca i sięgnąwszy po kielich ustawił je na stole. Rozstawił świeczki w półkolu. Na sam koniec sięgnął po flakonik wypełniony krwią Tatii. Wypuścił powietrze z płuc, czemu towarzyszyło ciężkie westchnienia, a następnie ułożył dłonie na brzegach naczynia. Zaczął wypowiadać słowa zaklęcia, powtarzając je jak mantrę. Po chwili jego ciało wygięło się w pół, a szeroko otworzone oczy zaszły bielą. Świece buchnęły ogniem. A potem nagle wszystko zgasło, a Arthur wrócił do naturalnej postawy. Jego spojrzenie utkwiło w kielichu pełnym wywaru. Czuł się źle z tym co robi, jednak teraz już nic nie mogło go powstrzymać. Podszedł do okna, a jego spojrzenie powędrowało w stronę domostwa rodziny Mikaelson. Złapał za odłamek szkła i za pomocą promieni słońca nadał znak Esther. W czasie kiedy czekał na czarownicę odlał odrobinę lekarstwa do drobnego i niepozornego naczynia. Gdy Esther chciała opuścić chatę, Liam próbował za wszelką cenę powstrzymać matkę. On sam jak i reszta jego rodzeństwa byli w ciężkim szoku widząc to co dzieje się z ich przyjacielem. Jednak głowa rodziny bez problemu ich powstrzymała, nakładając na nich cielesną karę. Oczywiście oszczędzając przy tym Rebekah i Elijaha. I właśnie wtedy matka Mikaelsonów mogła spokojnie udać się do domu Sanchezów. Cicho zapukała w drewniane drzwi, a gdy usłyszała ciche "Zapraszam", weszła do środka. 
-Witaj Esther.-przywitał kobietę, Arthur lekko przygnębionym głosem. 
-Witaj Arthurze.-odpowiedziała. Nie chcąc już przedłużać młody mężczyzna podszedł do stołu, na którym stał okazały kielich. Ujął go i ostrożnie podał naczynie czarownicy. Ta spojrzała na niego z wdzięcznością i jakby nie zauważyła strapienia młodego czarownika. Odebrawszy kielich zaczęła wycofywać się do wyjścia.
-Dziękuję ci Arthurze, jestem ci dozgonnie wdzięczna.-odparła z ulgą Esther, na co czarownik odpowiedział jej lekkim, wymuszonym uśmiechem. Drzwi zamknęły się za kobietą. Arthur, skrył się w najciemniejszych kącie swego domostwa, nie mogąc powstrzymać drżenia rąk, ponieważ wiedział co się teraz stanie i nie chciał tego słuchać. Jednak doskonale wiedział, że jest to nieuniknione. Tymczasem w sąsiedniej chacie rozpoczynała się rodzinna wieczerza. W tym samym momencie pojawiła się Esther trzymająca w swoich bladych, kruchych dłoniach kielich. Mikael podniósł się z miejsca, aby uroczyście rozpocząć posiłek, dziękczynną modlitwą. Do kielichów został wlany nektar nieśmiertelności. Niczego nieświadomi członkowie rodziny zaczęli raczyć się przepysznym smakiem nieznanej cieczy. Wieczerza zakończyła się po kilkunastu minutach, ale mimo to nikt oprócz Mikaela nie odstąpił od stołu. Zamierzał dokonać przemiany i nie czekał z tym długo. Po chwili każdy z członków jego rodziny leżał martwy na posadzce, a potem i on z łoskotem upadł na ziemię.(...) Jako pierwszy obudził się Liam. Oszołomiony rozejrzał się po pomieszczeniu i oprócz niego wśród żywych była tylko jego matka. A z jej nadgarstka sączyła się gęsta, ciemnoczerwona, życiodajna ciecz o słodko-metalicznym zapachu. I choć przez chwilę walczył ze sobą, rzucił się na matkę bez opamiętania, a za nim kolejne dzieci. A przeżyła tylko dzięki temu iż korzystając ze swojej mocy rzuciła na siebie czar nieśmiertelności. 
-Musimy stąd wyjechać.-rzekła patrząc z troską na swe kochane dziateczki i sadystycznego męża. 
Minęły trzy dni od wyjazdu rodziny Mikaelson. Samotny Arthur rozpaczał nad swym losem i rozważał próby samobójcze kiedy u progu drzwi stanął jego brat bliźniak. Byli zupełnie inni od siebie, jednak w tej chwili na obu twarzach sobowtórów Silasa pojawił się ból, smutek i bezsilność. Arthur zaprzepaścił wszystko, a Eliott stracił ukochaną. Długie i czułe powitanie połączone z rozmową trwało aż do następnego ranka i zostało zakończone przez spokojniejszego z braci. Gdyż ten udał się na polowanie. Eliott po długiej godzinie samotnego przebywania w domu zaczął piekielnie się nudzić. Początkowo przewracał kartki ksiąg swojego brata, potem bawił się różnorodnymi flakonikami, a na końcu w jego dłonie trafił mały, niepozorny pojemniczek. Lecz chłopak wiedział, że gdy Arthur chciał coś przed nim ukryć próbował zrobić z tego najmniej interesującą rzecz. Jednak tym razem nie dał się nabrać otworzył srebrną pokrywę i czując zapach słodkiego wywaru nie pohamował się. Wypił wszystko na raz. Czarownik po powrocie oczywiście niczego nie zauważył i razem zasiedli do posiłku. W czasie gdy bliźniacy Sanchez radowali się swoją obecnością Natasha leżała na leśnej ściółce, walcząc o każdy łyk powietrza. I właśnie wtedy usłyszała czyjś męski, a zarazem miękki głos. Zerwała się z miejsca przerażona, gdyż przeczuwała, że będzie musiała walczyć o swoje życie. Jednakże tak bardzo się myliła.
-Natasho nie lękaj się. Ja jestem ten który cię stworzy i ten który pozwala ci żyć. Idź na północ, za głosem swego serca, a przed oczami stanie ci to co zobaczyć powinnaś.-potem znów nastała cisza, ale blondynka wiedziała, że nie może stać bezczynnie więc biegiem puściła się w stronę porywającego wiatru, który najprawdopodobniej dodawał jej sił w pośpiesznej wędrówce. Nie musiała długo biec gdy przed jej oczyma ukazał się wielki, murowany zamek z niezliczoną ilością wież. Zanim przekroczyła próg tego jakże pięknego lokum Tasha stała bezczynnie przed wielką bramą zamczyska. Gdy nagle u jej prawego boku mignęła czarna postać po czym poczuła na sobie świdrujące spojrzenie, a gdy napotkała owe oczy przeszyło ją zimno i strach, ponieważ czuła jak tonie w czarnych soczewkach ów towarzysza. Nie rozmawiał z nią i ona nie śmiała się odezwać. Jego dłoń wylądowała na ramieniu niebieskookiej,a potem w dwójkę przekroczyli brami niewidzialnego zamku, potocznie zwanego Instytutem. Arthur właśnie przygotowywał posłanie dla swego o godzinę młodszego brata, kiedy usłyszał, że ktoś przekroczył próg ich domu. Zobaczył tego o którym legendy czytał. Padł na kolana w milczeniu dziękując Bogu za owe spotkanie. W czasie gdy jego brat siedząc pod jedną ze ścian uśmiechał się od ucha do ucha do ich nowego gościa. Po chwili Arthur podniósł się, stając przed de Clermont. A sama jego obecność wypełniała cały dom okropnym zapachem siarki. Ciemny blondyn w ostateczności zdobył się na to, by zaprosić gościa do drewnianego stołu.
-Na imię mi Matthieu de Clermont i jestem odpowiedzią na twe wszelkie pytania.-słowa z jego ust padały oschle i lekceważąco, oraz jego oczy również nie zdradzały pozytywnych emocji. Zasiedli przy wcześniej wspomnianym stole i nim Arthur zdążył zapytać ciemnowłosy zaczął odpowiadać na jego pytania. 
-Jestem tym co stworzyłeś, ale i tym samym co samo się narodziło. Jestem przeklęty przez Boga najwyższego i choć próbowałbym przyrównać do siebie Liama jestem od niego o piekielne sto razy gorszy. Zwą mnie hybrydą śmierci, obłożony klątwą i znający swoją przyszłość. Zrównanie mocny a jednak zrównanie bezsilny, żyjący w nieustannym rytuale oglądający od setek lat to samo. I proszę nie patrz na mnie jak na wroga, jestem tu po to by ci pomóc i ostrzec cię przed powrotem twego najlepszego przyjaciela, gdyż jeśli mu zaufasz, czeka cię zguba. Ten sam jeszcze tego nie wie, ale jest jedną z hybryd ciemności.-może Arthur chciał coś rzec, może Eliott okazał swoje zainteresowanie, jednak zdało się to na marne gdyż Matthieu zniknął bez uprzedzenia zostawiając ich samych z własnym wywodem. 

„Mają nas sobą króla - anioła czeluści imię jego po hebrajsku Zatraceniec, a w greckim języku ma imię Niszczyciel.”